Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba.. (Rz 28, 6)
Nie wiem, czy jest ważniejsza sprawa między mną a Bogiem. Modlitwa jest najważniejsza. Nie dlatego, że rekordy długości czasu spędzonego na kolanach przed Panem zapewnią mi Jego większą przychylność, dadzą mi więcej satysfakcji, doskonalszą pobożność, bilet do nieba. Modlitwa jest najważniejsza po prostu dlatego, że gdy kogoś kocham, chcę z nim być. Gdy kocham Boga, chcę z Nim być. On chce być ze mną, bo kocha.
Różnie to wychodzi, bo praca, bo ludzie, bo sprawy. Bo życie po prostu. Ten, kto kocha, jednak wie, że czasem, w takich trudnych chwilach, wystarczy dać znać: jestem. Wystarczy zwyczajne "kocham", wyszeptane w zmęczeniu "myślę o Tobie", krótkie pytanie: "co tam?". Jemu nie trzeba więcej, by dać nam szczęście, by ulepić nas swoją miłością, by zastąpić nasze niedoskonałe słowa pełnią, której żadne słowa nie zdołają wyrazić.
Jezus przemierzał miasta i wsie, nauczając i odbywając swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?»
On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas, stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam!”, lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”. Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy, którzy dopuszczacie się niesprawiedliwości!” Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi».
Oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi. Łk 13,29
Wprowadzeniem do dzisiejszej Ewangelii jest List św. Pawła do Rzymian, w którym słyszymy, że Bóg wspiera tych, którzy Go miłują, i chce, by ci, których poznał, stali się na podobieństwo Jego Syna. Ks. Tischner powtarzał, że podobieństwo to podążanie za twarzą Innego. Twarz Boga objawia się w każdym człowieku bez względu na jego pochodzenie i miejsce, jakie zajmuje. By dostrzec Boga w Innym, nie potrzeba wiele. Wystarczy uważność i to ją powinniśmy codziennie zabierać w drogę. Uważność pomaga zobaczyć tych, którzy zajmują ostatnie miejsca. I ciasne drzwi, które prowadzą do prawdziwego królestwa.
Miał zaledwie 30 lat, a wydawało mu się jakby przeżył ich dwa razy tyle. Bo też tyle różnych rzeczy wydarzyło się w jego dotychczasowym życiu. Dzieciństwo właściwie zakończyło się, gdy jako 8-latek stracił tatę. Edukacja miała zakończyć się na elementarnej szkole przy miejscowej fabryce. Fabryce, w której najszybciej jak to tylko możliwe podejmie pracę. Jedynym odstępstwem od tej szarej rzeczywistości była niedziela. Bo to w niedzielę, razem ze swoim bratem, bywał w Oratorium – zupełnie nowym dziele kapłana o nazwisku Bosko. Jan Bosko. Ten ksiądz każdej niedzieli sprawował w założonym przez siebie Oratorium Mszę św. z kazaniem specjalnie przygotowanym dla okolicznych chłopaków. Oprócz kazania była też katecheza, ale przede wszystkim były gry, była zabawa i śmiech. Czyli coś, czego na co dzień w życiu naszego patrona brakowało. Te coniedzielne spotkania zmieniły naszego bohatera. Gdy ks. Bosko poprosił go pewnego dnia o pomoc przy prowadzeniu Oratorium – nie odmówił. Jego życie nabrało wtedy tempa. Jako 16-latek zamieszkał w Oratorium, jako 17-latek przyjął śluby zakonne w nowej salezjańskiej rodzinie, o której zatwierdzenie ubiegał się ks. Bosko. Jako 18-latek i kleryk objął samodzielne prowadzenie nowego Oratorium. Po 6 latach pracy i codziennych studiów, został wyświecony na kapłana. Pierwszego, który wyszedł spod skrzydeł ks. Bosko. Został wyświęcony i natychmiast wziął się do pracy. Był kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich, liczących bagatela niemal 2000 podopiecznych. Organizował w Piemoncie od podstaw nowe gimnazjum i internat. Jeszcze przed 30-tką został dyrektorem administracyjnym całej salezjańskiej rodziny – wszystkich domów, internatów, szkół, oratoriów. I pracujących tam ludzi. Dużo pracy. Nic dziwnego, że poważnie zachorował i życie uchodziło z niego na oczach bezradnych lekarzy. Jednak w najgorszym momencie choroby do pokoju wszedł ks. Bosko. Wszedł i powiedział : "Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach". Cóż było robić. Dzisiejszy patron wyzdrowiał, zakasał rękawy i aż do śmierci ks. Bosko był jego niestrudzoną prawą ręką. A po 1888 roku, przez kolejne 22 lata, aż do własnej śmierci godnie zastępował ks. Bosko jako przełożony generalny zgromadzenia salezjańskiego. Dość powiedzieć, że pod jego kierownictwem liczba salezjańskich placówek zwiększyła się 5-krotnie, obejmując 30 różnych krajów. W tym także Polskę, którą dzisiejszy patron odwiedził aż dwukrotnie. Kiedy? Podpowiem tylko, że postać o której mowa to bł. Michał Rua. To nie była trudna zagadka. Bł. Michał Rua odwiedził Polskę w 1901 i 1904 roku.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.