Amos to najstarszy z „piszących” proroków Starego Testamentu. Swoją misję wypełniał w pierwszej połowie VIII wieku przed Chr., gdy jeszcze istniały dwa państwa będące spadkobiercami niepodzielonego królestwa Dawida i Salomona: na południu Juda, na północy… Różnie w ciągu wieków to królestwo nazywano. W literaturze najczęściej – ale nieco myląco – Izraelem. W Biblii, między innymi, od nazwy najsilniejszego tam plemienia, Efraimem albo, w pewnym czasie, od nazwy stolicy – Samarią. Amos pochodził z południa, ale działał na północy. W proroctwie, które słyszymy tej niedzieli jako pierwsze czytanie, gani mieszkańców obu królestw – i północnego, i południowego. „Biada beztroskim na Syjonie” – woła, czyli mieszkańcom Jerozolimy, a szerzej całej Judy. Biada też „dufnym na górze Samarii” – czyli mieszkańcom państwa północnego. Za co ich gani? Za hedonizm – można powiedzieć. Za to, że otaczają się przepychem, że dogadzają sobie jedzeniem najlepszych potraw, że piją wino w dużych ilościach i wydają pieniądze na najlepsze kosmetyki (ich synonimem jest wspomniany w tekście olejek). I nie przejmują się upadkiem „domu Józefa”, jak nazywa królestwo północne. Pierwsze skrzypce w tym państwie grały dwa z dwunastu pokoleń izraelskich: Efraim i Manasses. Były to imiona wnuków Jakuba. Józef, ten sprzedany przez braci do Egiptu, otrzymał od ojca w osobach swoich synów podwójny dział. I właśnie pokolenia wywodzące się od jego synów na północy zdominowały pozostałe plemiona. „Upadek domu Józefa” znaczy tu więc tyle co upadek – w sensie religijnym, moralnym – całej społeczności tego kraju. Syte i zadowolone z siebie elity przestały przejmować się Bogiem, społeczna niesprawiedliwość im nie przeszkadzała. Kara – zapowiada prorok – będzie więc straszna: „Teraz ich poprowadzę na czele wygnańców i zniknie krzykliwe grono hulaków”. Trzydzieści, czterdzieści lat później to proroctwo się spełniło. Izrael podbili Asyryjczycy, a wysiedlenia dotknęły przede wszystkim najważniejszych jego obywateli.
Dawna ta historia jest i dla nas ostrzeżeniem: dobrobyt, luksusy, używanie życia nie są na zawsze. A bezbożność wcześniej czy później prowadzi do upadku. Jeśli szukamy autentycznego szczęścia, trzeba nam troszczyć się o wieczność. U Boga i dzięki Niemu znajdziemy skarby, których mól nie zje i rdza nie zniszczy.
1. Paweł nazywa Tymoteusza „człowiekiem Bożym”. To tytuł, którego Stary Testament używa w odniesieniu do Mojżesza, Dawida i proroków. Chodzi więc o ludzi, którzy byli wysłannikami Boga w tym świecie, czynili Go obecnym przez swoje słowo i służbę. Biskup ma być „człowiekiem Bożym”. Benedykt XVI, nawiązując do tego wyrażenia, mówił: „Ważniejsze niż wszystkie najbardziej przemyślane działania posługi kapłańskiej jest to, że ktoś sam jest dotknięty przez Boga i czyni Go dotykalnym dla innych. Właśnie w dzisiejszym zeświecczonym, oddalonym od Boga świecie ludzie w skrytości czekają na to, że istnieją ludzie Boży, za pośrednictwem których można odczuć wśród nas coś ze światła Bożego”. Bez wątpienia taka jest właśnie misja pasterzy, ale na mocy chrztu wszyscy mamy podobne zadanie. Na przykład rodzice chrześcijańscy są powołani do tego, aby ukazać swoim dzieciom coś ze światła Bożego dzięki swojej miłości małżeńskiej.
2. Nie jest to dziś łatwe zadanie ani dla księży, ani dla świeckich. Może nigdy nie było. Ale dziś żyjemy w kulturze przenikniętej ciemnościami niewiary. Tym bardziej aktualne są kolejne wezwania Pawła. Trzeba podążać za „sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością”. Tych cnót nie da się nabyć bez trudu. „Walcz w dobrych zawodach o wiarę”. Apostoł Narodów często posługiwał się metaforami zaczerpniętymi z zawodów sportowych. Tłumacząc dosłownie, Paweł pisze „tocz piękną (gr. kalos) walkę o wiarę”. Pobrzmiewa tutaj echo starożytnego ideału kalokagathia, czyli połączenie dobra i piękna. Zmagania o wiarę nie tylko są etycznie dobre, ale także mają w sobie coś z piękna. Wielu ludzi poruszyło brutalne, publiczne zabójstwo Charliego Kirka, amerykańskiego mówcy i społecznika, który spotykał się z amerykańskimi studentami i dyskutował z nimi o obronie życia, rodziny i wiary. W jednym z wywiadów powiedział, że chciałby, by ludzie zapamiętali go z dwóch rzeczy: odwagi i wiary. Zostały po nim setki filmów z debat i spotkań. Nie bał się najtrudniejszych pytań. Nie zniechęcał się, gdy był wyzywany od faszystów. Toczył piękną walkę o wiarę młodych ludzi, których umysły zostały zdeformowane przez dominującą kulturę i edukację. „Zdobywaj życie wieczne” – to kolejne zdanie Pawła, które wypełniło się w życiu tego odważnego bojownika o wiarę.
3. „Nakazuję… ażebyś zachował przykazanie nieskalane, bez zarzutu”. Nie wiemy, czy Pawłowi chodziło o przykazanie miłości, czy o całość moralnego przesłania Ewangelii. W każdym razie akcent pada na to, aby nauczanie apostolskie pozostało nieskalane. Czystość nauczania Kościoła to dziś sprawa bardzo aktualna. W wielu kwestiach etycznych niektórzy pasterze szukają kompromisu z liberalnym podejściem uznawanym dziś za normę. Nieraz w imię fałszywie pojętego miłosierdzia. Nakaz Pawła jest bardzo stanowczy i uroczysty: „Nakazuję w obliczu Boga, który ożywia wszystko, i Chrystusa Jezusa…”. Pasterz musi mieć odwagę głosić także te wymagania Ewangelii, które świat dziś demonstracyjnie odrzuca.
Aby skuteczniej wyryć w sercach ludzi naukę o odwróceniu sytuacji, która następuje w obliczu Boga w tym, co świat uważa za wielkość i bogactwo, oraz by nauczyć, jak używać bogactw, Jezus opowiedział wyjątkowo piękną przypowieść. Był sobie bogaty człowiek. Był „królem życia” i każdego dnia dbał o własne przyjemności. U drzwi jego okazałego domu przebywał biedak pokryty ranami, wycieńczony i głodny. Czuł zapachy obfitości bogacza i marzyło mu się skorzystanie choćby z namiastki tego, w czym był zanurzony ten materialista. Przychodziły do niego psy, by lizać jego rany, co dowodzi, że bardziej w domu bogacza dbano o zwierzęta niż o biednych ludzi.
Oto życie wspaniałe i życie skrajnie nieszczęśliwe w oczach świata, lecz przed Bogiem rzecz miała się zupełnie inaczej. Biedak umarł, a aniołowie zanieśli go „na łono Abrahama”. Było to miejsce szczęścia i pokoju, niezmiernie przewyższające jakikolwiek stan ziemskiego dostatku. Umarł także bogacz i został pogrzebany w piekle. Jego rozwiązłe życie przyniosło owoc śmierci, a on pośród piekielnych płomieni cierpiał straszne udręki. Z miejsca swego potępienia zobaczył Abrahama i Łazarza „na jego łonie”. Jakiż kontrast z nędznym życiem, jakie ten biedak prowadził, i aktualnym, pełnym udręczenia życiem bogacza! Spodziewał się on przynajmniej drobnej ulgi, lecz jego stan nie dopuszczał możliwości odwołania. Otrzymał dobra życia śmiertelnego i nie wykonał żadnych dzieł świętych, podczas gdy Łazarz otrzymał udręki i przecierpiał je w spokoju ze względu na miłość Bożą. Teraz sytuacja bezpowrotnie się odwróciła, oddziela stan zbawienia od stanu potępienia. Bogacz nalegał, by zostali przestrzeżeni jego krewni i czynili pokutę. Jednakże Abraham stanowczo stwierdził, że nawet wskrzeszony zmarły ani żaden inny efekt specjalny z nieba nie otworzy serca temu, kto je trzyma szczelnie zamknięte na słowo Boga.
Oto sytuacja życia i wieczności – na tej ziemi doświadcza się próby, podczas której nie należy się troszczyć o przyjemności, lecz o pełnienie dobra. Cierpienia, które tu znosimy, nie są nieszczęściem, lecz środkiem zdobywania zasług i w sposób proporcjonalny skutkują szczęściem wiecznym. Kto cierpi na podobieństwo Łazarza, nie jest wydziedziczony, lecz uprzywilejowany, a kto w sposób niepohamowany sobie dogadza, w przyszłym życiu zaskoczy go straszna niespodzianka potępienia. Bogaty smakosz pogardzał biedakiem, a tymczasem sam był godny politowania. Kto uważa, że pogrążony jest w udrękach, niech nie traci nadziei, lecz niech wzniesie oczy ku życiu wiecznemu i dąży do radości wiecznych, ten zaś, kto doświadcza radości tego życia, niech nie zapomina o wieczności i niech zabiega o przyjaciół w niebie przez dzieła miłości. Niech nie będzie hardy i niewrażliwy na jakiekolwiek ostrzeżenia czy ingerencję niebios. Bo przyjdzie moment, gdy czyjś przejściowy stan nędzy i duchowej śmierci utrwali się na zawsze. Nigdy nie zazdrośćmy losu „królom życia”, lecz przyjmijmy własny krzyż i dziękujmy Bogu nawet wtedy, gdy życie nic nam nie daje. To nie bogactwa nas zbawiają, lecz dobre czyny i dzieła miłości.
Zacznijmy od końca. Czy pamiętacie państwo, jakie imię nosiła żona księcia Mieszka I? Oczywiście Dobrawa i to ona poniekąd – przynajmniej w świetle przekazów kronikarskich – stała się przyczyną przyjęcia chrztu przez polskiego władcę w roku 966. Ale drążmy temat dalej, czy wiecie czyją to córką była księżniczka Dobrawa, która swoim małżeństwem przypieczętowała polsko-czeskie porozumienie pokojowe? Czeskiego księcia z dynastii Przemyślidów, Bolesława I Okrutnego. To jednak jeszcze nie koniec naszych genealogicznych poszukiwań, bo do rozwikłania pozostała jeszcze jedna zagadka – skąd u Bolesława wziął się ów przydomek Okrutny? Otóż – i dopiero w tym momencie jesteśmy, jak to się kolokwialnie mówi „w domu” - książę Bolesław zasłużył sobie na swoje miano, zabijając dzisiejszego patrona, swojego rodzonego brata zresztą, Wacława. Zbrodnia to była swego czasu głośna, oto bowiem w czasie uczty, która odbyła się w Starym Bolesławcu na okoliczność konsekracji zamkowej kaplicy poświęconej św. Kosmie i Damianowi, ginie prawowity władca księstwa Czech, a władze w kraju przejmuje jego młodszy brat. Oczywiście nikt Bolesława Okrutnego za rękę przy tym haniebnym czynie nie złapał, ale żeby sprawiedliwości stało się zadość nowy władca oddał swojego syna, który przyszedł na świat w dniu mordu, do służby Bożej. Tak więc dzień 28 września ok. roku 929 zapisał się zarówno w historii Czech, jak i Polski. My zyskaliśmy wtedy przyszłego teścia Mieszka I, a Czesi głównego patrona swego kraju i pierwszego męczennika. Bo wydarzenia z zamku w Starym Bolesławcu, wcale nie były jedynie mordem politycznym – równie ważne były tutaj bowiem motywacje religijne. Zarówno bowiem św. Wacław, jak i Bolesław I Okrutny byli synami księcia Wratysława I, a wnukami księcia Borzywoja, pierwszego historycznego czeskiego władcy, który dodatkowo - również jako pierwszy – przyjął chrzest. Kwestia chrześcijaństwa w Czechach była więc jeszcze dosyć świeża, kiedy zarówno Borzywój, jak i jego następca, Wratysław, pożegnali ten łez padół. Na tronie pozostała jednak po nich księżna Drohomira lutycka, żona tego ostatniego, niezupełnie przekonana do chrześcijaństwa. I to ona właśnie skorzystała z okazji, by w kraju wzniecić pogańską rebelię. Na jej drodze stanęła teściowa, wdowa po Borzywoju, księżna Ludmiła, za co zapłaciła głową. Potem sprzeciwił się temu powrotowi do pogaństwa książę Bawarii, ale i on nie dał rady nowej władczyni Czech. Dopiero interwencja cesarza Henryka I zmusiła ją do ustąpienia tronu swojemu starszemu synowi – Wacławowi. A ten, wychowywany przez świętej pamięci babkę Ludmiłę na nowo ochrzcił swoje księstwo. Odbudował zniszczone kościoły, ufundował nowe, sprowadził zakonników i kapłanów. Ponieważ od cesarza Henryka I otrzymał w darze relikwię św. Wita, wystawił ku jego czci kościół w Pradze, który po latach stał się najokazalszą świątynią Czech. Ponieważ jednak św. Wacław, jako przykładny chrześcijański władca, nie wygnał z kraju swojej matki, która wywołała rebelię, ani nie pozbawił życia swojego młodszego brata, który mógł sięgnąć po władzę, przyszło mu zapłacić za swoją wierność Chrystusowi najwyższą cenę. Co ciekawe, jego ciało spoczęło w tej samej świątyni, którą wzniósł dla św. Wita, a która dzisiaj jest także katedrą św. Wacława.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.