Pozdrówcie współpracowników moich w Chrystusie Jezusie. (Rz 16, 3)
W tym fragmencie św. Paweł z imienia wymienia ich dokładnie dwanaścioro. Trzynaste to imię Tercjusza – sekretarza, który notuje list. Grupka umiłowanych współpracowników w Chrystusie Jezusie, przyjaciół Pawła, jemu podobnych… Apostoł Narodów jawi się jako entuzjasta skali mikro, uważności na życie pojedynczego człowieka, na wagę przyjaźni. Zwrócenie się do drugiej osoby po imieniu skraca dystans i zrównuje poziomy międzyludzkiej relacji. Kiedy do imienia przylega słówko „umiłowany”, robi się niemal intymnie. I jest coś jeszcze, wyrazy pozdrowienia także padają tu dwanaście razy. W polskim tłumaczeniu w słowie „pozdrówcie” kryją się życzenia zdrowia, w każdym wymiarze – fizycznym, psychicznym i duchowym. Dzięki pozdrowieniom, takim od serca, a nie „od święta”, mają szanse utrzymać się zdrowe relacje. W naszych małych wspólnotach (przy parafii, poza parafią, w tych domowych) pamiętajmy o sobie nawzajem.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków.
Kto w bardzo małej sprawie jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w bardzo małej sprawie jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie. Jeśli więc w zarządzaniu niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, to kto wam prawdziwe dobro powierzy? Jeśli w zarządzaniu cudzym dobrem nie okazaliście się wierni, to któż wam da wasze?
Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie!»
Słuchali tego wszystkiego chciwi na grosz faryzeusze i podrwiwali sobie z Niego. Powiedział więc do nich: «To wy właśnie wobec ludzi udajecie sprawiedliwych, ale Bóg zna wasze serca. To bowiem, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych».
Nie może dwom panom służyć… Łk 16,13
Nie ma możliwości, by kierować się jednocześnie ku Bogu i ku zabezpieczaniu siebie z przekonaniem, że poza nami samymi nikt nas nie ocali (to jest „mamona”). Rzeczywistość, w której funkcjonujemy, to przestrzeń podlegająca w pełni Bogu jako Panu całego świata. To też sfera treningu wszelkich zdolności, w jakie Bóg nas wyposażył, ćwiczenia uczciwości, lojalności, rzetelności. A zarazem przestrzeń, w której uświadamiamy sobie, jak ograniczone są nasze siły i jak sprawczy, dobry i kochający nas jest Bóg, który tu z nami jest i działa. Przesunięcie wzroku na Niego daje możliwość pójścia z Nim i doświadczenia rozwiązań, które On ma na wszystkie problemy. Warto więc zostawić „mamonę”, a wybrać Jego.
Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 roku we Francji, w miejscowości, gdzie stacjonował oddział, w którym jej ojciec był kapitanem. Te wojskowe korzenie dzisiejszej świętej w pewnym stopniu mogą wyjaśniać jej żywiołowość. Na pewno natomiast wyjaśniają pobłażliwość, jaką w stosunku do zachowania córki wykazywał ojciec. Ponieważ jednak żołnierski fach jest ryzykowny, Elżbieta już jako siedmiolatka została sama z mamą. To z całą pewnością był dla niej wstrząs. Jak jednak pokazał czas, było to także wydarzenie opatrznościowe. Mama okazała się surowa i konsekwentna w wychowaniu córki, a ta bolała nad stratą taty. Szukając swojego miejsca na ziemi zupełnie inaczej, głębiej, przeżyła przygotowanie do swojej Pierwszej Komunii. Elżbieta wielokrotnie później potwierdzała, że dzień ten był dla niej decydujący. Wówczas to postanowiła wytrwale pracować nad swoim charakterem. W swoim dzienniczku zapisała niezwykłe doświadczenie miłości i bliskości Boga Ojca, a także pragnienie oddania Mu się całą duszą. Ta deklaracja młodej, wykształconej i muzycznie utalentowanej dziewczyny wydała się mamie histerią. Próbowała więc ograniczyć córce chodzenie do kościoła i częstotliwość przyjmowania Najświętszego Sakramentu. Niestety Pan Bóg miał wobec Elżbiety inne plany – już jako nastolatkę obdarzył ją mistycznymi łaskami i pragnieniem wstąpienia do karmelu. To ostatnie ostatecznie spełniło się za zgodą mamy, gdy Elżbieta skończyła 21 rok życia. Dalsze i ostatnie 5 lat, wypełnił dosłownie gorączkowy bieg po świętość. Na przekór wszelkim udrękom, niepokojom i pogłębiającej się chorobie nerek. Zapytana "Jaki jest twój ideał świętości?" - odpowiedziała bez wahania: "Żyć miłością". "A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?" "Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie". I to też zrobiła. Umarła w wielkim cierpieniu w 1906 roku. Po 110 latach 16 października 2016 roku została wyniesiona do chwały ołtarzy. Z domu nazywała się Elżbieta Catez. Z miłości do Boga przyjęła imię "Laudem Gloriæ" - [ku] chwale Majestatu [Boga]. A jakie było jej imię zakonne? Św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. I pod tym imieniem jest dzisiaj wspominana przez Kościół.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.