Pozdrówcie współpracowników moich w Chrystusie Jezusie. (Rz 16, 3)
Pozdrówcie współpracowników moich w Chrystusie Jezusie. (Rz 16, 3)
W tym fragmencie św. Paweł z imienia wymienia ich dokładnie dwanaścioro. Trzynaste to imię Tercjusza – sekretarza, który notuje list. Grupka umiłowanych współpracowników w Chrystusie Jezusie, przyjaciół Pawła, jemu podobnych… Apostoł Narodów jawi się jako entuzjasta skali mikro, uważności na życie pojedynczego człowieka, na wagę przyjaźni. Zwrócenie się do drugiej osoby po imieniu skraca dystans i zrównuje poziomy międzyludzkiej relacji. Kiedy do imienia przylega słówko „umiłowany”, robi się niemal intymnie. I jest coś jeszcze, wyrazy pozdrowienia także padają tu dwanaście razy. W polskim tłumaczeniu w słowie „pozdrówcie” kryją się życzenia zdrowia, w każdym wymiarze – fizycznym, psychicznym i duchowym. Dzięki pozdrowieniom, takim od serca, a nie „od święta”, mają szanse utrzymać się zdrowe relacje. W naszych małych wspólnotach (przy parafii, poza parafią, w tych domowych) pamiętajmy o sobie nawzajem.
Dzisiaj zaczniemy od zagadki : czy małe diablątko może trafić do nieba? Może, szczególnie gdy określenie „małe diablątko” zostanie wymyślone przez tatę na określenie takich cech charakteru, jak upór czy wybuchowość. A uporu, wybuchowości i niespożytej energii dzisiejszej patronce z pewnością nie brakowało.
Elżbieta Catez urodziła się 18 lipca 1880 roku we Francji, w miejscowości, gdzie stacjonował oddział, w którym jej ojciec był kapitanem. Te wojskowe korzenie dzisiejszej świętej w pewnym stopniu mogą wyjaśniać jej żywiołowość. Na pewno natomiast wyjaśniają pobłażliwość, jaką w stosunku do zachowania córki wykazywał ojciec. Ponieważ jednak żołnierski fach jest ryzykowny, Elżbieta już jako siedmiolatka została sama z mamą. To z całą pewnością był dla niej wstrząs. Jak jednak pokazał czas, było to także wydarzenie opatrznościowe. Mama okazała się surowa i konsekwentna w wychowaniu córki, a ta bolała nad stratą taty. Szukając swojego miejsca na ziemi zupełnie inaczej, głębiej, przeżyła przygotowanie do swojej Pierwszej Komunii. Elżbieta wielokrotnie później potwierdzała, że dzień ten był dla niej decydujący. Wówczas to postanowiła wytrwale pracować nad swoim charakterem. W swoim dzienniczku zapisała niezwykłe doświadczenie miłości i bliskości Boga Ojca, a także pragnienie oddania Mu się całą duszą. Ta deklaracja młodej, wykształconej i muzycznie utalentowanej dziewczyny wydała się mamie histerią. Próbowała więc ograniczyć córce chodzenie do kościoła i częstotliwość przyjmowania Najświętszego Sakramentu. Niestety Pan Bóg miał wobec Elżbiety inne plany – już jako nastolatkę obdarzył ją mistycznymi łaskami i pragnieniem wstąpienia do karmelu. To ostatnie ostatecznie spełniło się za zgodą mamy, gdy Elżbieta skończyła 21 rok życia. Dalsze i ostatnie 5 lat, wypełnił dosłownie gorączkowy bieg po świętość. Na przekór wszelkim udrękom, niepokojom i pogłębiającej się chorobie nerek. Zapytana "Jaki jest twój ideał świętości?" - odpowiedziała bez wahania: "Żyć miłością". "A jaki jest sposób, by najszybciej to osiągnąć?" "Uczynić się całkiem małą, oddać się Bogu bezpowrotnie". I to też zrobiła. Umarła w wielkim cierpieniu w 1906 roku. Po 110 latach 16 października 2016 roku została wyniesiona do chwały ołtarzy. Z domu nazywała się Elżbieta Catez. Z miłości do Boga przyjęła imię "Laudem Gloriæ" - [ku] chwale Majestatu [Boga]. A jakie było jej imię zakonne? Św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. I pod tym imieniem jest dzisiaj wspominana przez Kościół.