Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł (Jon 4, 7).
Jak bardzo to jest o nas! Gorliwych, a zarazem zgorzkniałych. Oddanych Panu, a jednocześnie buntujących się przeciwko Jego działaniu. Czasem mężnych, a czasami tchórzliwych. Szczerze martwiących się o dobro innych, a jednak zgrzytających zębami ze złością, gdy widzimy, że Bóg błogosławi nie po naszej myśli: nawracającym się grzesznikom, pogubionym na drogach życia gorszycielom, ułomnym, słabym, trędowatym, niepasującym do naszych wizji Kościoła.
Niesamowite jest to, ż jaką czułością Pan patrzy na te nasze niezbyt chlubne uczucia i przekonania, z jaką łagodnością przekonuje nas do swojej strategii. Nie zgromił Jonasza, gdy temu nie podobało się, że Bóg jest dobry dla grzeszników. Pokazał mu tylko starą prawdę, o której często zapominamy, gdy pała w nas pragnienie, by ludzie ponosili konsekwencje popełnionego zła. Zapominamy o tym, że jesteśmy jak Niniwici: my też potrzebujemy dobroci Boga, by żyć.
A wtedy On posyła małego robaczka, który narusza nasz dobrostan i przypomina o tym, jak kruche jest nasze życie bez Boga. Mały robaczek: jakieś słowa, które drążą wyłom w naszym twardniejącym sercu, przeczytana informacja, spojrzenie drugiego. Znak od Boga.