„Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie”. Dn 7,14
Bestie z Księgi Daniela mogą budzić przerażenie. Wychodzą z morza - sfery chaosu i zła, nieokiełznanej rzeczywistości, która symbolizuje siły przeciwne Bogu. Są obrazem kolejnych imperiów brutalnie wprowadzających swoją władzę przez deptanie wiary i zwyczajów ludu Bożego. Bestie są groźne, ale ich działanie jest ograniczone. Nie do nich należy ostatnie słowo. Dzieje świata podlegają bowiem Bogu, o czym mówi wizja Syna Człowieczego. On jest Panem czasu i historii, Jemu zostaje przekazana władza. On doprowadzi dzieje ludzkości do ostatecznego spełnienia.
Czytając dziś wizję Daniela warto pomyśleć o wszystkim tym, co odbiera nam nadzieję. I o tym, że władza nad naszym życiem należy do Chrystusa. Do Niego ma należeć ostatnie słowo we wszystkim. Obyśmy pozwolili Mu je wypowiedzieć.
Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść:
«Spójrzcie na figowiec i na wszystkie drzewa. Gdy widzicie, że wypuszczają pąki, sami poznajecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie te wszystkie wydarzenia, wiedzcie, iż blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się wszystko stanie.
Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą».
Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą. Łk 21,33
Szukamy w życiu pewnych i trwałych punktów oparcia. Dla jednych będą to relacje z najbliższymi, bo dają bezpieczeństwo i poczucie przynależności. Dla innych będzie to pasja bądź praca zawodowa. Jezus w dzisiejszej Ewangelii przypomina nam, że wszyscy szukamy znaków, chcemy przygotować się na to, co nadejdzie, a ostatecznie chcemy oprzeć życie na bezpiecznym i niezawodnym fundamencie.
Tymczasem wszystkie doraźne sposoby zapewnienia sobie bezpieczeństwa okazują się niewystarczające. Tylko Jego słowa nie przemijają, tylko one potrafią skutecznie dodać nam sił i otuchy nawet w najtrudniejszych okolicznościach.
Dzisiejsza historia jest niezwykle krótka. Jej bohater urodził się w Konstantynopolu około roku 713. Szybko wybrał zakonne życie i był to ze wszech miar wybór słuszny. Wiemy to stąd, że współbracia wybrali go igumenem mnichów na górze św. Auksencjusza niedaleko Nikomedii, czyli na terenie obecnej Turcji. A jak wiadomo, przekonać do siebie i swoich zalet tych, z którymi mieszka się pod jednym dachem to nie jest prosta sprawa. I właściwie, gdyby nie wschodni cesarze, a dokładnie jeden Konstantyn V Kopronim, historia dzisiejszego patrona skończyłaby się już w tym miejscu słowami : i odtąd żył długo i szczęśliwie. Niestety ów cesarz postanowił wypowiedzieć wojnę świętym obrazom, ikonom przedstawiającym Chrystusa. A ponieważ na wojnie jak wiemy trudno sobie pozwolić na komfort neutralności więc i dzisiejszy patron został zawezwany ze swojej świętej góry przed oblicze władcy. Zażądano od niego by podpisał dokumenty synodu, który zebrał się w 754 r. w Hieria, by potępić oddawanie czci obrazom. Kłopot jednak był w tym, że synod był nielegalny, a niszczenie obrazów miało cechy herezji. W końcu, skoro sam Bóg w osobie Jezusa Chrystusa, przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się widzialnym, namacalnym, prawdziwym człowiekiem, to dlaczego nie można czynić jego portretów? Mając dokładnie te same wątpliwości wspominany dzisiaj święty odmówił złożenia swojego podpisu pod dokumentami za co trafił karnie na jedną z wysepek na Morzu Marmara. Gdy po dwóch latach, jakie dano mu do namysłu, w dalszym ciągu nie dopatrzył się niczego złego w przedstawianiu na ikonach Chrystusa, jako nierokującego na poprawę wtrącono go do więzienia w Konstantynopolu. Nie była tam sam. Razem z nim z tych samych powodów przebywało tam już 300 mnichów. Dlaczego więc wspominamy go dzisiaj bez przywołania towarzyszy niedoli? Bo tylko on został skatowany na śmierć przez pochlebców cesarza. Skądinąd wykazali się oni teologiczną konsekwencją. Bo skoro Wcielony Bóg nie może być uwieczniony na żadnym obrazie to i nie należy szukać jego wizerunku w uwięzionym człowieku. Nawet, gdy tak jak my jest on uczniem Chrystusa. Bohater tej historii zakończył więc swoją ziemską wędrówkę w roku 764. Czy wiecie państwo jak się nazywał i skąd wziął się jego przydomek? To święty Stefan, męczennik. Nazywany Młodszym dla odróżnienia od bardziej znanego pierwszego męczennika, św. Szczepana, diakona, którego wspominamy 26 grudnia. I nie, tu nie ma pomyłki. Bo greckie imię Stephanos, znaczące tyle, co "wieniec" przetłumaczyć można jako Stefan albo Szczepan.
Zobacz cykl audycji Radia eM:
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.