I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go (Dz 3,7).
Można się przyzwyczaić do swojej sytuacji, dostosować do ograniczonych możliwości, a nawet uczynić je źródłem zysku. Nie chodzisz od urodzenia? Spróbuj przekuć to w atut. Przestań marzyć o równym stawianiu kroków. Plan minimum: spróbuj po prostu przetrwać.
Po co przychodzisz do świątyni? Po garść rzuconych od niechcenia monet? Po litościwe spojrzenie bliźnich? Po wymuszoną jałmużnę?
Bóg jednak nie chce dla nas planu minimum. Tam, gdzie spodziewamy się jałmużny, daje bogactwo. Gdzie oczekujemy litości, hojnie obdarza miłością. Gdzie myślimy o resztkach, On ofiarowuje pełnię. Widzi to, czego naprawdę pragniemy, nawet jeśli żebrzemy wyłącznie o przetrwanie.
Ciekawe, co zrobił ów chromy z ofiarowanym uzdrowieniem. Jak wykorzystał dar, dzięki któremu naprawdę mógł zacząć żyć. Był chromy od urodzenia, teraz może wstać i iść wyprostowany. Myślę o nim, przypominając sobie jeden wers ze znanej piosenki: „Wolnych poznać po tym, że kulawi”. Pamięć o dawnych ograniczeniach pozwala docenić smak uzdrawiającego daru, przyjąć wyzwolenie.
W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej o sześćdziesiąt stadiów od Jeruzalem. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były jakby przesłonięte, tak że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?» Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało».
Zapytał ich: «Cóż takiego?»
Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Ale po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto, jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli».
Na to On rzekł do nich: «O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» I zaczynając od Mojżesza, poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił». Wszedł więc, aby zostać wraz z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili między sobą: «Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?»
W tej samej godzinie zabrali się i wrócili do Jeruzalem. Tam zastali zebranych Jedenastu, a z nimi innych, którzy im oznajmili: «Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi». Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.
Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Łk 24,34
Podobno młodzi katolicy na Zachodzie za dużo mówią o zmartwychwstaniu, a zapominają o nauce, która płynie z krzyża. Chrześcijaństwo to męka i zmartwychwstanie. To prawda. Ale czy młodzi chrześcijanie na Zachodzie nie są w dokładnie takiej sytuacji jak ludzie z dzisiejszej Ewangelii? Po utracie wiary, dniach smutku ponownie spotykają zmartwychwstałego Chrystusa i tylko Jego chcą głosić światu… Trudno się dziwić, że tam, gdzie na nowo ktoś odkrywa chrześcijaństwo, chce mówić o zmartwychwstaniu. Zmartwychwstanie to kroczenie w świetle, to zwycięstwo, to nowa jakość życia. Wszyscy dzisiaj potrzebujemy zmartwychwstania.
Ewangelia z komentarzem. Wszyscy dzisiaj potrzebujemy zmartwychwstania
Św. Wojciech, biskup i męczennik, główny patron Polski. Ten sam, który wyruszył, by podzielić się Dobrą Nowiną z mieszkańcami Prus. Choć miał do ochrony przydzielony przez Bolesława Chrobrego oddział 30 wojów, odprawił ich, żeby nie sugerować Prusom żadnych zbrojnych zamiarów. Czy to nie jest prawdziwie ewangeliczny przykład zaufania? A i męczeńska śmierć w czasie sprawowania Eucharystii, do której przyczynił się pogański kapłan, także robi wrażenie. Tak, tak… Tyle, że święci nie mają nam służyć za pretekst do samouwielbienia. Są nam dani niejako w formie drogowskazu, prowadzącego do nieba. A ta droga zawsze zakłada krzyż. I dość jasno jest to przedstawione na odlanych z brązu Drzwiach Gnieźnieńskich. Gdy się im przyjrzymy nieco uważniej, wtedy się okaże, że główny patron Polski swoim życiem zamiast pompować balonik narodowej dumy, raczej bezceremonialnie go przekłuwa. Po pierwsze, żaden z niego Polak tylko Czech. Po drugie, choć miał być pierwotnie rycerzem, to z uwagi na jego wątłe zdrowie przeznaczono go do stanu duchownego. Po trzecie, choć w wieku zaledwie 27 lat został wybrany biskupem Pragi, to jako hierarchy nikt go nie słuchał – tak diecezjanie, jak i duchowni. Ostatecznie po 5 latach św. Wojciech bezradny opuszcza więc swoją diecezję, a właściwie to z niej ucieka do Rzymu. Choć liczył na uwolnienie od przykrych obowiązków, to dostaje od papieża tylko czas na przemyślenie swojego życia. Chce to zrobić pielgrzymując do Ziemi Świętej. Nie dociera tam jednak, bo zgodnie ze swoim szczęściem, wikła się w klasztorze na Monte Cassino w spór zakonników ze swoim ordynariuszem. Dobro wynika z tego tylko takie, że poznaje benedyktynów i sam zostaje jednym z nich. Nie mijają jednak 3 lata, a wierni i duchowieństwo żądają od św. Wojciecha, by wrócił do Pragi. Miał być nowy początek, a wychodzi rzeź i to dosłowna. Skłóceni bowiem ze św. Wojciechem przedstawiciele jednej z możnowładczych rodzin, zamiast dochodzić swoich racji pokojowo, najeżdżają rodowe dobra biskupa i mordują całą jego rodzinę. On sam ratuje się ucieczką do Polski, gdzie – jak wiemy – 23 kwietnia 997 roku ponosi ostateczną klęskę. Klęska ta jest jednak z gruntu paschalna, bo przynosi zwycięstwo. Oto na wieść o męczeńskiej śmierci biskupa Pragi cesarz Otton III zwraca się do papieża z prośbą o jego kanonizację, a w Polsce zostaje błyskawicznie utworzona nowa, niezależnej od państwa niemieckiego metropolia w Gnieźnie, której patronem zostaje ogłoszony właśnie wspominany dzisiaj św. Wojciech. Czyli ostatecznie wielki dyplomatyczny i religijny sukces, do którego prowadziło 41 lat życia upływającego naszemu patronowi raczej pod znakiem porażek.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.