Dzieje Apostolskie to opowieść o tym, jak wieść o Jezusie Chrystusie zaczyna roznosić się po ówczesnym świecie. Uderza w niej, zwłaszcza w początkowych rozdziałach, radykalizm i wręcz entuzjazm, z jakim pierwsi chrześcijanie przyjmują i głoszą Dobrą Nowinę; oni naprawdę słuchają Ducha Świętego i są posłuszni temu, co im podpowiada. Tak jest też w scenie, której częścią jest wybrana na Niedzielę Zmartwychwstania jako pierwsze czytanie mowa świętego Piotra: rzymski setnik Korneliusz i jego rodzina staną się niebawem pierwszymi ochrzczonymi poganami; dotąd bowiem do Kościoła przyjmowano jedynie Żydów. Przy okazji jednak Piotr wygłasza mowę, w której przedstawia sedno chrześcijańskiego przesłania.
Całą publiczną działalność Jezusa kwituje zdawkowym: „przeszedł On, dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła”, odwołując się do tego, co słuchacze „wiedzą” i „znają”. Podkreśla jedynie, że działał On mocą Boga. Następnie przypomina, że Jezus został ukrzyżowany. Ale – oznajmia Piotr – Bóg Go wskrzesił. Niemożliwe? My – ja i inni uczniowie – jesteśmy tego świadkami; jedliśmy i piliśmy z Jezusem po Jego zmartwychwstaniu. Charakterystyczne jednak, że na tym się nie kończy: Piotr wyjaśnia dalej, że Bóg rozkazał im „ogłosić ludowi i dać świadectwo”, że ustanowił Jezusa „sędzią żywych i umarłych”. W którym momencie? Zmartwychwstania? Prawdę tę przeżywamy w dniu Wniebowstąpienia Jezusa; nie wstąpił do nieba, żeby Jego historia miała jakieś zakończenie, ale by „zasiąść po prawicy Ojca”, by stać się Panem – ku chwale Boga Ojca. A z owoców tego wydarzenia skorzystać można przez wiarę w Jezusa. Właśnie dzięki niej człowiek zyskuje odpuszczenie grzechów. W konsekwencji także życie wieczne. Oto sedno chrześcijańskiego przesłania.
Dla nas, chrześcijan XXI wieku, to ważne przypomnienie. Nasza wiara to nadzieja – na odpuszczenie grzechów, a w konsekwencji też zmartwychwstanie i życie wieczne. To również, w obliczu różnych trudności, jakie przychodzi nam przeżywać na tym świecie, nadzieja na to, że ten, który jest Panem, który jest „sędzią żywych i umarłych”, widzi, co się dzieje. I nawet jeśli panoszą się dziś w świecie ogromne zło i głupota, nie do nich należeć będzie ostatnie słowo.
1. „Szukajcie tego, co w górze...” Miłosz pisał w wierszu: „Jezus Chrystus zmartwychwstał. Ktokolwiek w to uwierzy, nie powinien zachowywać się tak jak my, którzy straciliśmy górę i dół, prawo i lewo, niebiosa, otchłanie…”. To prawda, zachodni świat zagubił duchową orientację. Utraciliśmy świadomość istnienia „góry”, czyli rzeczywistości nadprzyrodzonej. W słynnym songu, wręcz hymnie postępowego świata, Lennon śpiewał: „Wyobraź sobie, że nie ma niebios, to proste, jeśli spróbujesz. Nie ma piekła pod nami. Nad nami tylko zwykłe niebieskie niebo”. Miłosz jeszcze ubolewał nad cywilizacją pozbawioną religijnej wrażliwości i wszelkiej metafizyki. Lennon uważał już taki bezbożny świat za rzecz pożądaną i piękną, bo bez religii nastanie braterstwo, wolność od podziałów, raj na ziemi. Toksyczne idee sprzedaje się dziś raczej w opakowaniu rozrywki niż z pomocą brutalnej siły. Miejsce po dawnej nadziei na wieczne zbawienie zapełniło się doczesnymi iluzjami, które dzięki współczesnej technice skutecznie zasłaniają wieczną perspektywę. W Wielkanoc musimy zaśpiewać: „Wyobraź sobie, jest niebo. To proste, jeśli się odważysz…”.
2. Słowa św. Pawła w tym współczesnym kontekście brzmią jak wezwanie do kontrrewolucji: „Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi”. Ale przecież nie ma żadnej „góry”. Trzeba skupić się na ziemi i jej sprawach. Taki jest przekaz dominującej kultury. Paschalne zwycięstwo Chrystusa wydaje się skutecznie zapomniane, zlekceważone, nieobecne. Apostoł podkreśla: „jeśli razem z Chrystusem powstaliście z martwych”… Przez chrzest zostaliśmy włączeni w życie większe niż doczesność. Przez chrzest zyskaliśmy nadzieję, że i my zmartwychwstaniemy. Póki co nasze prawdziwe życie pozostaje „ukryte z Chrystusem w Bogu”. Wielkanocne zwycięstwo nie zostało triumfalnie ogłoszone. Jest raczej czymś, co kiełkuje, dojrzewa w nas. Jezus Zmartwychwstały nie ukazał się w środku świątyni, nie ukazał się Piłatowi czy Herodowi. Jezus ukazał się tylko przyjaciołom. Dziś też przychodzi do przyjaciół w znaku chleba i wina. Pokornie, bez blasku, bez oznak chwały. Dopiero w chwili paruzji, „gdy się ukaże Chrystus, nasze Życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale”.
3. Na razie jesteśmy pielgrzymami nadziei. Pniemy się w górę. Nie w znaczeniu robienia kariery i zdobywania szczytów celebryckiej chwały, ale w sensie podążania ku niebu, ku Bogu, ku Życiu, które przekracza ramy doczesne, ku szczęściu, które przewyższa ziemskie spełnienia. Nie oznacza to lekceważenia spraw doczesnych. Przeciwnie, droga do nieba wiedzie przez miłość, służbę bliźniemu, nieustający rozwój człowieczeństwa. Chrześcijanin zachowuje jednak dystans do spraw tego świata, wiedząc, że są one kruche, przemijalne, nietrwałe. Zjednoczeni z Chrystusem odnajdujemy w Nim potwierdzenie wielkości człowieka.
Pierwszym przejawem Chrystusowego zmartwychwstania okazał się odsunięty od Jego grobu kamień. Ten widok wystarczył Marii Magdalenie, by pobiec „do Szymona Piotra oraz do drugiego ucznia, którego Jezus kochał”. Początkowo pomyślała, że „zabrano Pana” i przeniesiono w inne miejsce. Mogło się tak zdarzyć, ponieważ Jezus został złożony w grobie należącym do słynnego faryzeusza i członka Sanhedrynu Józefa z Arymatei. A Józef mógł też ulec politycznej sile żydowskich władz. Na pewno nie życzyły sobie one tego, by wokół ukrzyżowanego nauczyciela zaczął narastać kult. Jak się okazało, odrzucony kamień zawierał w sobie o wiele większe pokłady świadectwa. Świadczył on o potędze Boga, który posługuje się siłą miłości. Już w Biblii znany był epizod, gdy Jakub, ogarnięty mocą miłości do swojej przyszłej żony Racheli, sam jeden – i jak podkreśla żydowski Targum: wręcz „jedną ręką” – odsunął potężny głaz spoczywający na studni, do której wszyscy docierali, by zaczerpnąć wody dla siebie i swoich zwierząt. Zazwyczaj potrzeba było kilku mężczyzn, by taki kamień odwalić. W obu wypadkach zadziałała potęga miłości. Jakubowi sił dodało uczucie względem ukochanej kobiety. Bóg ukazał miłość potężniejszą od ludzkiej śmierci. Odsunięcie kamienia z grobowca przechowującego śmierć zwiastowało to, co Bóg zamierzał odtąd uczynić w ludzkim wnętrzu, przenosząc na nie fakt wskrzeszenia do nowego życia swego Boskiego Syna. „Dam wam nowe serce, kamienne serce wam odbiorę, a dam wam serce z ciała” (por. Ez 36,26). Człowiek był istotą o kamiennym, wiarołomnym sercu. Bóg postanowił siłą Chrystusa dokonać operacji w głębinach jego egzystencji. Serce kamienne, z którym każdy z nas się rodzi, miało zostać zastąpione nowym sercem, czułym i zdolnym do miłości.
Motorem nowego życia w człowieku, jego postaw i sposobu reagowania, jego mentalności i postępowania będzie Duch zmartwychwstałego Pana. Sparaliżowany grzechem człowiek zostanie mocą Boga uwolniony od paraliżu i teraz będzie mógł chodzić. Bóg okazał się kimś, kto ma moc i władzę nad wszystkim, również – i przede wszystkim – nad chorym i skamieniałym sercem człowieka. To wkrótce miało zrewolucjonizować świat przez przepowiadanie ludziom dobrej nowiny o tym, że Chrystus Zmartwychwstały ma moc zmienić ich życie. Jak się okaże, moc zmartwychwstania Bożego Syna postawi nas na nogi. Św. Augustyn wyjaśniał, że Bóg jest w stanie sprzeciwić się sile ciążenia pchającej nas zawsze w dół: „Podczas gdy kamień spada, płomień miłości Bożej wznosi się w górę. Moją siłą ciążenia jest miłość: dokądkolwiek zmierzam, miłość mnie prowadzi. Płoniemy i idziemy. Ogniem Twoim pałamy i idziemy”. Nic zatem dziwnego, że każdego ze świadków zmartwychwstania ta wiadomość przysposobiła do biegu. Niewiasty „pobiegły oznajmić to Jego uczniom” (Mt 28,8). Powiadomieni o tym Piotr i Jan „biegli razem” (J 20,4). Wszyscy zatem „winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach, patrząc na Jezusa” (por. Hbr 12,1-2).
Wszystko, co o niej wiemy, pochodzi z zapisków dominikanina Rajmunda z Kapui, który był spowiednikiem w klasztorze, w którym 50 lat wcześniej zmarła dzisiejsza patronka. Pół wieku to sporo, ale dla żyjących w klauzurze zakonnic, była to tylko kropla w morzu czasu. Co więc zapamiętały z chwil, gdy pośród nich mieszkała i była ich przełożoną św. Agnieszka z Montepulciano? Po pierwsze, że była dobrze urodzoną dziewczynką, która już jako sześciolatka wyrażała zainteresowanie modlitwą i to do tego stopnia, że oznajmiła rodzicom zamiar pójścia do klasztoru. Ci nie brali oczywiście tych słów na poważnie. Dziecko musiało być jednak nadzwyczaj stanowcze, skoro po 3 latach trafia pod opiekę sióstr sakinek z Montepulciano, które swoją nazwę zawdzięczały szorstkiemu habitowi. Tam pod okiem mistrzyni nowicjatu, siostry Margherity, nastąpił tak wielki duchowy rozwój św. Agnieszki, że gdy mniszki z Montepulciano zostały poproszone, by podobny klasztor założyć 100 km dalej, w Viterbo, to nie mogło wśród nich zabraknąć, liczącej sobie wtedy około 14 lat, dzisiejszej patronki. Dlaczego? Bo jej głębokie życie modlitwy posunięte aż do ekstaz, umiłowanie Najświętszego Sakramentu i cuda, jakie jej towarzyszyły, były najlepszą wizytówką wspólnoty sakinek. Istotnie ta młoda zakonnica musiała robić niezwykłe wrażenie, skoro w wieku 15 lat została wybrana przełożoną nowego domu, na co zgodę musiał wyrazić sam papież Marcin IV. Odtąd przez około 20 lat, do mniej więcej roku 1306, św. Agnieszka z Montepulciano stanie się skarbem Viterbo. Wszędzie po okolicy rozejdzie się wieść o mądrej i pobożnej ksieni na wiele godzin zatapiającej się w modlitwy, obdarzonej wizjami Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus i aniołów, prowadzącej ascetyczne życie, w którym codziennością jest sypianie na kamieniu oraz odżywianie się chlebem i wodą. Już to tylko robiło wrażenie na ówczesnych, a przecież były także cuda – rozmnożenia chleba czy spektakularne pojawianie się manny. Jako się rzekło, mieszkańcy Viterbo w osobie św. Agnieszki mieli prawdziwy skarb. Ze skarbami tak jednak jest, że są ogólnie pożądane, dlatego mieszkańcy Montepulciano zaoferowali swojej sławnej mieszkance ziemię i zabudowania pod klasztor, byle tylko wróciła w rodzinne strony. Zrobiła to we wspomnianym 1306 roku i odtąd, aż do swojej śmierci na skutek podejmowanych umartwień 20 kwietnia 1317 roku, organizowała nową wspólnotę zakonną poddaną regule dominikańskiej. Dlatego jej pierwszy żywot, napisany pół wieku po śmierci, wyszedł właśnie spod pióra dominikanina. Nota bene był to także spowiednik św. Katarzyny ze Sieny, która pielgrzymując do grobu św. Agnieszki z Montepulciano w roku 1377, miała zawołać: "Matko nasza, Agnieszko, chwalebna!". Po tym okrzyku posypała się na nią nagle życiodajna manna, symbol Boga, który daje życie.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.