To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. (2 Kor 5, 17)
Wiem, że przysłowia ludowe kryją sporo mądrości. Po lekturze dzisiejszego czytania nie mogę zgodzić się jednak z tym, że „dzisiaj bal, jutro żal”. Na pewno nie zamierzam też „zawracać kijem Wisły”. Odkąd poznałem Jezusa, wszystko stało się (i staje się) nowe. Więcej, dzięki Jego odkupieniu dawne minęło i nie wróci. Bo, jak podsłuchałem w jednej z katechez Franciszka, w odkupieniu chodzi nie tylko o naprawę tego, co zostało zepsute, ale o „nowe stworzenie”. Bliźniaczą myśl znalazłem w jednym z rozważań ks. Józefa Tischnera: „Los chrześcijanina nie jest losem Odysa, który przez całe życie wracał tam, skąd wyszedł. To raczej los Abrahama, który szedł w stronę »ziemi obiecanej« – ziemi, której nigdy nie widział”.
Z tych dwóch refleksji wysnuwa się świadomość prostego faktu, że każda nowa chwila naprawdę jest nowa, to znaczy niepowtarzalna, mimo że wydaje się podobna do setek chwil minionych. Bywamy słabi. Ale nie jesteśmy zepsuci. Zatem, jak mówi przysłowie, komu w drogę, temu czas!
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi”. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie – ani na niebo, bo jest tronem Boga; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nawet jednego włosa nie możesz uczynić białym albo czarnym.
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi».
Ewangelia z komentarzem. Bóg, rangą prawdy naznacza to, co faktycznie powiedziałNie będziesz fałszywie przysięgał. Mt 5,33
Wypowiedzi zyskują wiarygodność, gdy są realizowane, a nie tylko artykułowane. W mentalności semickiej konstytutywną dla słowa jest jego sprawczość. Podpieranie go przysięgą ma dołożyć tu gwarancję realizacji. Oczywiście tylko wtedy, gdy zależy ona od człowieka. Przywołanie przez Jezusa czterech elementów, ułożonych w sekwencji zawężającej się semantyki: nieba, ziemi, Jerozolimy, ludzkiej głowy wydaje się sugerować, iż żadna rzeczywistość nie przejmie odpowiedzialności człowieka za jego wierność wypowiadanemu słowu. Analogicznie Bóg, rangą prawdy naznacza to, co faktycznie powiedział, a nie to, co myśmy z tego zrozumieli.
W życiu na wszystko przychodzi czas. I wcale nie trzeba czytać Księgi Koheleta, żeby się zorientować, że jest czas na odpoczynek i ciężką pracę, radość i smutek, obfitowanie i post. Wspominam o tym dlatego, że także w życiu dzisiejszego patrona był czas na teorię i praktykę. W pierwszym rzędzie odnosiło się to do jego studiów, które podjął w seminarium poznańskim. Po trzyletnim teoretycznym przygotowaniu, jako alumn, został wysłany na kurs praktyczny do seminarium gnieźnieńskiego. Oczywiście te terminy odnosiły się w życiu dzisiejszego patrona i jego kolegów z seminarium, do wszechstronnego przygotowania jako przyszłych kapłanów. Jednak, gdy patrzy się na całe życie bohatera dzisiejszej opowieści, trudno oprzeć się wrażeniu, że historia dopisała do tych seminaryjnych terminów 'kurs teoretyczny' i 'kurs praktyczny' zupełnie nowe znaczenie w kontekście bycia uczniem Chrystusa. Oto kursem teoretycznym, zdobywaniem niezbędnej wiedzy i odkrywaniem drogi, na której wypełni się życiowe powołanie, można nazwać w życiu dzisiejszego patrona to wszystko, co działo się między rokiem 1918 a 1939. Zostaje wyświęcony na kapłana, jest wikariuszem w różnych parafiach. Wszędzie gdzie pracuje, daje się zapamiętać jako wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych. Dużo czasu poświęca modlitwie, posłudze w konfesjonale i katechezie. Nieustannie się dokształca. Zostaje mianowany najpierw ojcem duchownym, a następnie rektorem w swoim dawnym seminarium w Gnieźnie. W przededniu wybuchu II wojny światowej Pius XI mianuje go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. I w tym momencie można powiedzieć, że czas na naukę 'jak być uczniem Chrystusa' dobiega końca. Zaczyna się natomiast trwający 4 lata okres dawania świadectwa, swoisty kurs praktyczny. Nasz dzisiejszy patron nie opuszcza swojej diecezji we wrześniu 1939 roku. Wręcz przeciwnie, swoją postawą staje się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Aresztowany i więziony umacnia zarówno alumnów seminarium, jak i kapłanów. Jako więzień obozu w Dachau pracuje ponad siły. Mimo tego dzieli się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi, niesie posługę duchową chorym i umierającym. W końcu w styczniu 1943 roku jego organizm przegrywa walkę z tyfusem. 26 stycznia zostaje uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Czy wiedzą państwo, kto jest dzisiaj wspominany w Kościele? Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik numer obozowy 24544.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.