Nowy numer 17/2024 Archiwum

Avengers, czyli kino bez granic

Jeśli szukamy w kinie jakiejś wartości intelektualnej, dawno już powinniśmy przestać patrzeć na nominacje oscarowe. Czy filmy superbohaterskie stają się dobrą dla nich alternatywą?

Filmy o superbohaterach kojarzą się w Polsce raczej z rozrywką dla młodzieży. Ale na świecie są one osobną gałęzią kina. Co więcej, kiedy w dobie poprawności politycznej kino mainstreamowe robi się coraz bardziej miałkie i oscarowe filmy nie mówią już o niczym, to właśnie filmy o Kapitanie Ameryce czy Wolverinie muszą przejąć rolę komentatorów rzeczywistości. To w pełni normalne zjawisko. W państwach, w których jest coraz więcej cenzury (w naszym wypadku poprawnościowej), o wielu sprawach trzeba mówić w sposób mniej oczywisty. I gatunek science-fiction czy fantasy doskonale się do tego nadaje.

Czy starość to cukierkowy okres nowych miłości i wyzwań, jaki próbuje nam sprzedać Holywood? Nie, starość to często problemy mentalne, trudności w wykonywaniu najprostszych czynności, choroba, brak szacunku i wreszcie zbliżająca się śmierć. Ale o tym mógł dopiero powiedzieć nam film o bohaterskich mutantach „Wolverine”. Czy filmy nominowane w ostatnich latach do Oscara pytają nas, ile własnej wolności jesteśmy w stanie poświęcić dla bezpieczeństwa? Nie, na to pytanie musiał nam odpowiedzieć superżołnierz przebrany we flagę amerykańską w filmie „Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”.

W kinach sukcesy święci właśnie film „Avengers: Wojna bez granic”. Widzowie zachwycają się podsumowującym 10 lat filmowego uniwersum Marvela widowiskiem. Komentowane są występy całej masy aktorów, widowiskowe pojedynki generowane komputerowo i przepiękne, kosmiczne lokacje. Wielu komentatorów podkreśla też naprawdę dobrze napisaną postać głównego superzłoczyńcy, Thanosa. Mało jednak osób zauważa, że ten film jest właśnie o tym złym. „Avengers: Wojna bez granic” wydaje się właśnie filmem o superzłoczyńcy Thanosie, przedstawiając jego motywacje i rozterki. A Thanos jest złoczyńcą nie byle jakim.

Celem Thanosa jest zabicie połowy żywych stworzeń we Wszechświecie. Ale swoje dążenia motywuje na sposób wręcz … ekologiczny. Po prostu w kosmosie jest za mało zasobów dla wszystkich. Ile razy słyszeliśmy podobną argumentację z ust ludzi straszących przeludnieniem. Thanos idzie po prostu o krok dalej. Trzeba zabić połowę istnień zużywających zasoby. Dla niego to czysty pragmatyzm, wybicie losowej połowy świadomych istnień, ni mniej, ni więcej, biednych i bogatych. Nazwiecie Thanosa szaleńcem? Spokojnie, on już był w filmie tak nazywany.

Najstraszniejsze w filmie jest to, że jego główny złoczyńca, wokół którego toczy się akcja, nie jest wcale śmiejącym się w komiksowy sposób szaleńcem. Jest postacią, którą możemy „zrozumieć”. Przypomina raczej pracownika rzeźni, który po skończonej, często bardzo krwawej pracy, chciałby usiąść pod gołym niebem i popatrzeć w gwiazdy. Co więcej, Thanos chciałby zrealizować swój „obowiązek” jak najbardziej humanitarnie. Złoczyńca Marvela nie jest bufonem o rozrośniętym ego, jak wielu innych złoczyńców, potrafi kochać, przepełnia go ból i nie obce mu jest poświęcenie.

Niejako przeciwieństwem głównego superzłoczyńcy są superbohaterowie, tytułowi „Avengersi”. Większość z nich nigdy nie ustąpiła pola w obronie swoich ideałów, nie zastanawiała się nad „sensem” swojej walki. I większość z nich zapłaciła za to olbrzymią cenę. Mogą się oni wydawać patetyczni i anachroniczni. Ale miliony osób od dziesięciu lat śledzi losy Iron Mana, Kapitana Ameryka, Thora czy Czarnej Wdowy. I wiedzą, że są oni ludźmi (czasami z odległej planety) z krwi i kości, mającymi swoje słabości i rozterki. Mimo to ich postawa broniąca każdego życia, nawet sztucznego (jednym z bohaterów jest android), jest w pełni zrozumiała.

„Avengers: Wojna bez granic” nie jest tym, czego wielu ludzi spodziewa się po ekranizacji komiksu. Zło nie ma w nim twarzy szaleńca w nazistowskim mundurze czy chciwego szefa wielkiej korporacji. Zło ma w nim twarz „dobrotliwego” Thanosa, który chce wykonać tylko swój „obowiązek”. Obowiązek co prawda godny obłąkańca, ale do którego zdołał on dopisać pragmatyczną ideologię. Naprzeciwko niemu nie stają niezniszczalni faceci w kolorowych przebraniach. Naprzeciwko złemu stają ludzie, którzy walcząc o swoje ojczyzny, często te ojczyzny potracili lub zostali przez ich władze wyklęci. A mimo to nie stracili ducha walki.

Dobry film powinien dawać widzowi szerokie pole do interpretacji. I tak z nową odsłonę „Avengersów” zrobili bracia Russo. Plan głównego złoczyńcy wywołał olbrzymią dyskusje. Niektórzy komentujący zaczęli nawet twierdzić, że w szalonym pomyśle wybicia połowy świadomych istnień w kosmosie może być jakieś jądro racjonalności. Jednak mimo takich pomysłów, rozróżnienie dobra i zła jest ciągle zachowane. Co ciekawe, filmy Marvela nie po raz pierwszy wywołały ferment intelektualny. W czasach, kiedy „poważne” kino skupia się głównie na oddawaniu czci politycznej poprawności, do myślenia zmusza nas, jak na ironię, kino oparte o komiksy dla młodzieży.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka