Nowy numer 11/2024 Archiwum

NATO nas nie obroni?

Po prezydencie Francji także minister spraw zagranicznych Estonii wypowiada swoje wątpliwości względem NATO. A informacje o tureckim wecie względem natowskich planów obrony Polski i państw bałtyckich jeszcze zwiększa nasz niepokój.

„Rząd Estonii razem z innymi krajami bałtyckimi przygotowuje plan B, na wypadek gdyby NATO nie wywiązało się z gwarancji bezpieczeństwa” – powiedział wicepremier i szef MSW Estonii, Marta Helme. To kolejne, po stwierdzeniu Emmanuela Macrona o „śmierci mózgowej NATO”, słowa europejskiego polityka krytycznie odnoszące się do efektywności Paktu Północnoatlantyckiego. Jeśli te słowa zestawić z doniesieniami medialnymi, że Turcy są gotowi zablokować natowskie plany obrony Polski i państw bałtyckich, jeśli nie dostaną politycznego wsparcia Paktu w ich walce z Kurdami, to w Polakach może się pojawić niepokój. Czy uzasadniony?

Wszyscy czekają na wielką zmianę

Co pewien czas na świecie dochodzi do zmiany układu sił. 150 lat temu, pojawienie się zjednoczonych Niemiec zburzyło porządek stworzony na Kongresie Wiedeńskim. Berlin rzucił wyzwanie ówczesnym potęgom światowym – Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Dopiero dwie okrutne wojny, w których koalicja starych potęg potrzebowała wsparcia USA, ograniczyły imperialne zapędy Niemców. Ale świat, jaki wyłonił się po tych wieloletnich zmaganiach, był zupełnie inny od tego z połowy XIX w. Wielka Brytania i Francja były tak osłabione, że zaczęły rezygnować z imperiów kolonialnych i straciły pozycje mocarstwowe. Na świecie pozostały tylko dwie potęgi – USA i ZSRR. Amerykanie w końcu, po kilkudziesięcioletnich zmaganiach w Zimnej Wojnie, pokonali ZSRR. Świat stanął w obliczu dominacji Waszyngtonu i Pax Americana.

Przez ostatnich 30 lat Stany Zjednoczone dominowały na świecie. System bezpieczeństwa na świecie opierał się zarówno na sile gospodarczej Ameryki, jak i na sile militarnej. Jednym z ważniejszych elementów Pax Americana było NATO, które przyjęło w swoje szeregi dawnych satelitów Moskwy. Jednak kosztowne interwencje amerykańskie na Bliskim Wschodzie, jak i kryzys finansowy z 2008 r., podważył wiarę w potęgę Ameryki nie tylko na świecie, ale i u samych Amerykanów. Nic więc dziwnego, że jeden z filarów amerykańskiego systemu bezpieczeństwa, czyli NATO, zaczął spotykać się z krytyką. Donald Trump w swojej kampanii wyborczej narzekał na koszty, jakie ponoszą Amerykanie gwarantując bezpieczeństwo swoich natowskich sojuszników.

Słabość Amerykanów zaczęli od razu wykorzystywać ich rywale. Chiny rozpoczęły budowę Nowego Jedwabnego Szlaku, który miałby wypchnąć Stany Zjednoczone ze znacznej części handlu światowego. Rosja zaangażowała spore siły wojskowe w Syrii, aby osłabić pozycję Amerykanów na Bliskim Wschodzie. Ale swoją politykę próbują też prowadzić sojusznicy Waszyngtonu z Paktu Północnoatlantyckiego. Turcja rozwija współprace z Rosją i Iranem, przy okazji co rusz szantażując Europę czy Amerykę, aby poparli oni ich politykę wobec Kurdów. A Francja zaczęła podważać wiarę w amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa, aby rozpocząć budowę własnego, niezależnego systemu polityczno-militarnego w Europie. Bardzo wiele krajów zdaje się chyba czekać na przewrót na arenie światowej o skali przynajmniej upadku ZSRR. Tylko tym razem upaść miałoby USA.

Niebezpieczne alternatywy

W momencie, w którym chwiać się zaczyna światowy porządek, który miał nam gwarantować rozwój i bezpieczeństwo, również w Polsce zaczynają pojawiać się wątpliwości, zarówno co do gwarancji natowskich, ale i do samej idei sojuszu z USA. Często w argumentacji przeciwko sojuszowi z USA podnosi się kwestie historyczne. Przypomina się nam mianowicie, jak bardzo źle wyszliśmy w 1939 r. na gwarancjach odległych geograficznie mocarstw – Francji i Anglii. Są to oczywiście ze wszech miar słuszne uwagi. Tylko że słabość tej analogii pojawia się w momencie wyboru alternatywy. Chodzi mianowicie o sojusz z którymś z sąsiadów, Rosją lub Niemcami.

Jeśli chodzi o sojusz z Rosją, to przeciwko niemu przemawia właśnie historia. Nie odnajdziemy w niej za wiele przykładów partnerskiej współpracy. Za to pozostawanie Polski strefie wpływów Moskwy kończyło się dla nas zacofaniem. Dziś zwolennicy otwarcia się na Rosję starają się grać nostalgią do czasów PRL a nawet Kongresówki. Jeśli jednak spojrzeć na obecną Polskę pod względem różnic cywilizacyjnych na terenach różnych zaborów, to właśnie zabór rosyjski wypada najgorzej. A jeśli chodzi o PRL, to warto przypomnieć, jak wielkie zapóźnienie gospodarcze wiązało się z pozostawaniem 40 lat pod wpływem ZSRR. Wystarczy porównać sobie poziom rozwoju Polski z poziomem rozwoju Hiszpanii i Grecji w roku 1935 (podobny do polskiego) i w roku 1990 (olbrzymia dysproporcja na niekorzyść naszego kraju).

Ale zwolennicy kierunku prorosyjskiego mają nawet większy problem niż niekorzystny bilans naszych stosunków z Rosją. Chodzi mianowicie o fakt, że Moskwa nie ma dla Polski specjalnej oferty. To co interesuje Rosjan, to zbudowanie jakiejś formy ogólnoeuropejskiego sojuszu. Nie jest to wcale nierealne, jako że w podobne pomysły głosi chociażby Emmanuel Macron i niektórzy politycy niemieccy. A o zacieśnianiu więzów z Europą, przede wszystkim z Niemcami, jako alternatywie dla sojuszu z USA, mówią też niektórzy polscy politycy. Ale zacieśnienie więzów z Europą wiąże się dla Polski z szeregiem negatywnych zjawisk. Przede wszystkim wymagałoby to rezygnację z własnej polityki monetarnej, zaakceptowanie roli naszego kraju jako tylko taniego podwykonawcy przemysłu niemieckiego i otwarcie się na politykę multikulturalizmu.

Polska przed wyborem

Największym problem w przypadku prorosyjskiej i proniemieckiej alternatywy dla sojuszu z USA jest jednak ich geopolityczna niepewność. Wcale nie jest powiedziane, że Europa i Rosja wyjdą lepiej od USA na zmianie układu sił na świecie. Stany Zjednoczone wciąż mają największą i najlepiej wyposażoną armię na świecie. Amerykańskie koncerny wciąż są jednymi z największych i najbardziej innowacyjnych na świecie. Amerykanie przyciągają do swojego kraju najlepiej wykształconych i najbardziej przedsiębiorczych imigrantów. Skupianie się na jednostkowych kwestiach jak problemy Amerykanów na Bliskim Wschodzie czy krach z 2008 r. jest niezbyt logiczne. W połowie lat 70-tych Rosjanie cieszyli się z amerykańskiej klęski w Wietnamie i amerykańskich problemów gospodarczych. Kilkanaście lat później Amerykanie cieszyli się ze zniknięcia ZSRR z mapy świata.

W porównaniu z Ameryką to Rosja czy Unia Europejska są w dużo gorszej sytuacji. Krach z 2008 r. zahamował na chwilę wzrost w USA, tymczasem UE do dzisiaj nie może wyjść z kryzysu. A rosyjski wzrost gospodarczy uzależniony jest od cen ropy naftowej. Do 2050 r. Stany Zjednoczone zwiększą znacząco swoją populację, tymczasem ludność Rosji i krajów Unii Europejskiej znacząco spadnie. Imigranci w Ameryce wciąż dobrze się integrują, podczas gdy w Rosji rosnące społeczności imigrantów jeszcze mocniej przywiązują się do swojej muzułmańskiej tożsamości. Ludzie na świecie wciąż używają amerykańskiej technologii, a kto słyszał o niemieckich bądź francuskich smartfonach (nie mówiąc już o rosyjskich)?

W obliczu wątpliwości wobec zachodnich struktur bezpieczeństwa, takich jak NATO, Polska wydaje się stać przed koniecznością zastanowienia się na swoją strategią bezpieczeństwa. Niebagatelną rolę w tym odgrywa wybór sojuszników. Dużą rolę w tej decyzji mogą odegrać doświadczenia innych krajów. Wielu sojuszników USA to kraje, które są przykładem bezprecedensowego sukcesu gospodarczego (Korea Południowa, Tajwan, Izrael). Trudno powiedzieć to o sojusznikach Rosji (Białoruś, Armenia, Iran). Ale w grę wchodzi jeszcze jedna kwestia. Silna Polska, jednocząca kraje Europy Środkowo-Wschodniej, nie jest w interesie Niemiec czy Rosji. Trudno sobie wyobrazić, że Berlin i Moskwa zaakceptują niezależność i pewność siebie regionu, który stanowił ich dotychczasową strefę wpływów. Dla Amerykanów opcja nowej siły w Europie środkowej jest jak najbardziej w ich w interesie. W końcu, jeśli chcą oni ograniczyć swoje bezpośrednie zaangażowanie na świecie, przyda im się silny sojusznik w ważnej części świata.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka