Nowy numer 13/2024 Archiwum

Jezus krwawi

Ta krew zaczyna nas przemieniać - mówi s. Bogna Młynarz.

Jarosław Dudała: Dziesiątki milionów ludzi znają orędzie Bożego Miłosierdzia, odmawiają Koronkę. Skąd fenomen popularności tego kultu?

S. Bogna Młynarz: Popularność to może nie jest dobre słowo. Powiedziałabym raczej o olbrzymiej potrzebie. Bo każdy z nas gdzieś wewnątrz czuje się grzeszny. I szuka wyjścia z tej sytuacji. A wiemy dobrze, że ani zawstydzanie kogoś, ani dyscyplinowanie, ani straszenie tak naprawdę nie zmieniają ludzkich serc na lepsze. Tylko Boże Miłosierdzie jest szansą na uzdrowienie, na przemianę wewnętrzną. I właśnie dlatego Bóg daje nam jako lekarstwo Miłosierdzie.

Kiedyś przyszedł mi do głowy taki obraz, który pokazuje, w jaki sposób Jezus dociera do ludzkiej duszy i uzdrawia ją poprzez miłosierdzie. Ezechiel mówi, że nasze serca są stwardniałe jak kamień z powodu naszych grzechów. A Bóg chce je przemienić w serca z ciała. Jezus jako człowiek, ma serce z ciała – czułe, delikatne, ciepłe i w ten sposób jakoś bezbronne. Zbliża się do naszych serc: ostrych, szorstkich, kamiennych. I krwawi na tych ostrych krawędziach naszych serc. I ta krew zaczyna nas przemieniać. Bóg przytula nas pomimo naszej szorstkości, rozpuszcza ją i uzdrawia nas. Boże Miłosierdzie jest jedyną szansą na wyjście z dramatu własnej grzeszności, który każdy z nas przeżywa, czy jest tego świadomy, czy nie.

Jezus krwawi   Siostra Bogna Młynarz należy do zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. Jest doktorem teologii duchowości. Mieszka w Krakowie. Roman Koszowski /Foto Gość

Jak skorzystać z Bożego Miłosierdzia? Co trzeba zrobić?

Nieprzypadkowo Jezus, zaczynając swoją działalność publiczną, mówił: "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię". My często koncentrujemy się na pierwszej części tego zdania - aha, trzeba się nawrócić, czyli coś postanowić, popracować nad sobą, zmienić się... Tymczasem istotna jest druga część: "wierzcie w Ewangelię". Czyli najważniejsze, co człowiek może zrobić ze swej strony, to uwierzyć w Dobrą Nowinę, że jest kochany przez Boga!

To jest często trudniejsze niż odbycie jakiejś ciężkiej pokuty. Przyjąć miłość to stać się bezbronnym. Miłość rozbraja nasze mechanizmy obronne, przemienia serca.

A my często tracimy cierpliwość do samych siebie. Bo jesteśmy jak syn marnotrawny, który wrócił, założył z powrotem pierścień, zjadł tuczone cielę i... znów poszedł w tango.

Nie jestem pewna, czy ten obraz jest prawdziwy. Owszem, jeśli syn ciągle czuje się tylko najemnikiem i rozumie grzech jako przekroczenie prawa, to powrót do punktu wyjścia przez spowiedź nie przemieni go wewnętrznie i wróci on do tych samych grzechów.

Jednak istotą powrotu syna marnotrawnego było nie tyle przewrócenie do dawnego stanu, ile odkrycie relacji z Ojcem. Mam głębokie przekonanie, że kto naprawdę doświadczył spotkania z Ojcem Miłosiernym, kto doświadczył bycia kochanym pośród swojej nędzy, za darmo, ten już nie wraca do tego samego punktu.

Owszem, ciągle grzeszymy, bo są w nas inne przestrzenie, w których nie jesteśmy jeszcze uzdrowieni, przemienieni i w których jeszcze nie uwierzyliśmy w miłość. Przemiana wewnętrzna dokonuje się stopniowo, ale dokonuje się autentycznie i skutecznie.

Z drugiej strony bywa i tak, że staramy się ufać Bożemu Miłosierdziu, a np. bliska osoba nie odzyskuje zdrowia. Nie otrzymujemy tego, co – jak się wydaje – Boże Miłosierdzie mogłoby i powinno nam dać.

Ja sama modlę się obecnie za bardzo bliską mi osobę chorą na nowotwór. I mogę jedynie dać świadectwo temu, co mnie osobiście podtrzymuje w zaufaniu do dobrego Boga. Chodzi właśnie o tę relację z Bogiem jako Ojcem. O to, że On jako Ojciec wie lepiej. Oczywiście, modlę się o uzdrowienie. Wiem, że Bóg może tego dokonać, bo byłam świadkiem medycznie niewytłumaczalnego uzdrowienia z zaawansowanego guza wątroby i HCV, które się dokonało na naszych rekolekcjach. Ale zostawiam Mu decyzję, bo On potrafi wyprowadzić z każdej sytuacji jeszcze większe dobro. I zrobi to tak, jak chce.

To ustawia mnie gdzieś pomiędzy dwoma skrajnościami.

Pierwsza to postawa typu: "Nie będę prosić, bo niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba". Za tym zdaniem często kryje się zwyczajna niewiara w to, że Pan Bóg chce i może nam pomóc. Że się interesuje nami i nasze cierpienie nie jest Mu obojętne. Że Mu naprawdę na nas zależy.

Druga skrajność to postawa, wedle której, jeśli nie ma uzdrowienia, to trzeba się modlić do skutku, bo to znaczy, że coś z nami jest nie tak, skoro jeszcze nie widzimy cudu.

Tymczasem właściwa droga jest gdzieś pośrodku - tam, gdzie wszystko powierzamy Panu. Ostatecznie On jest Bogiem, czyli ma prawo mieć swoje tajemnice, prowadzić nas poprzez zaufanie. Myślę, że tajemnica Bożego Miłosierdzia dotyczy właśnie tego: relacji z Bogiem jako Ojcem, wobec którego mamy postawę dziecięcego zaufania, a nie roszczeń.

Zresztą Boże Miłosierdzie to przede wszystkim lekarstwo dla duszy, zbawienia od grzechu. Jednak słowo „zbawienie” często nic nam nie mówi, a „zdrowie” - jak najbardziej, ono jest konkretne. Tymczasem poczucie bycia zbawionym – czyli: uratowanym, szczęśliwym, otoczonym opieką, kochanym – to jest to, co Bóg przynosi poprzez różne wydarzenia. Czasem także przez chorobę i trudne doświadczenia.

Problem czasem w tym, że niektórzy z nas mają trudne doświadczenia z własnymi ojcami. A przez to mają nie najlepszy obraz ojca.  Wtedy metafora Boga jako ojca raczej utrudnia przystęp do Boga niż go ułatwia.

Być może właśnie na tym polega pełne uzdrowienie wewnętrzne: na nowo znaleźć się w ramionach kochającego Ojca i zaufać. To daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa i wewnętrzną równowagę. Bo nas tak naprawdę nie łamią cierpienia. Nas łamie to, że pośród tych cierpień nie czujemy się przez nikogo wspierani, niesieni. Że czujemy pośród tych cierpień lęk czy rozpacz. Potrzebujemy Ojca. Ból związany z krzywdą w relacji z ziemskim ojcem może człowieka odsuwać od Boga, ale może także do Niego przyciągnąć ze zdwojoną siłą. Poczucie braku, głód takiej relacji może i powinien znaleźć swoje zaspokojenie z Bogu. Czujesz się opuszczoną sierotą? Świetnie! Oto tu jest Ktoś, kto chce ci dać to, czego ci tak bardzo brakowało. Nie umiesz wejść w rolę kochanego dziecka? Nic nie szkodzi. Możesz zacząć tę relację z tego punktu, w którym jesteś, nawet gdy jest to sytuacja całkowitej nieufności i zamknięcia. Ojciec się nie zniechęci, nie zrezygnuje. On rozumie. Krok po kroku stworzycie więź.

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy