Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Będzie jedna Korea?

Jesteśmy świadkami albo cudu, albo jakiejś przedziwnej i skomplikowanej gry.

Trudno inaczej odbierać to, co dzieje się między dwiema Koreami w ostatnich tygodniach, a czego zwieńczeniem było pierwsze spotkanie przywódców północnej i południowej części i zapowiedź zawarcia traktatu pokojowego do końca roku. Ostrożnie, ale jednak wolę trzymać się wersji optymistycznej, czyli patrzeć na to w kategoriach dyplomatycznego cudu. „To tak blisko, a zajęło nam tak długo, by wykonać ten krok", mówił Kim Dzong Un, gdy nad granicą obu Korei uścisnął dłoń swojego południowokoreańskiego odpowiednika Mun Dze Ina.

Nie jest tajemnicą, że szczyt obu przywódców był możliwy głównie dzięki zakulisowym działaniom dyplomatycznym Stanów Zjednoczonych. Pojednanie między Koreami i rezygnacja Kima z testów jądrowych miały być warunkiem wstępnym przed przygotowywanym spotkaniem z Donaldem Trumpem. Nagle kraj, którego przywódcą do niedawna straszono amerykańskie dzieci, okazał się partnerem do rozmów z największym mocarstwem. Może to być zarówno oznaką słabości reżimu Kima, jak i efektem potrzeby Zachodu do zabezpieczenia sobie tego regionu przed spodziewanymi konfliktami w innych częściach świata. Niezależnie od interesów obu stron, samo pojednanie koreańskie wydaje się być prawdziwym cudem.

Pytanie, jakie mają być jego warunki i jaki to będzie miało wpływ na ustrój i samych mieszkańców Korei Płn. Czy nagle zły reżim stanie się dobry tylko dlatego, że zrezygnował – jeśli wierzyć deklaracjom – z broni jądrowej? A co z umierającymi z głodu obywatelami, co z obozami pracy? Co z całym aparatem ucisku, kultem jednostki, represjami za zbyt mało entuzjastyczne oklaskiwanie wodza? Czy w kolejnych negocjacjach będzie to w ogóle brane pod uwagę? Czy Kim jest gotowy także z tego zrezygnować? A jeśli tak, to czy na pewno ma poparcie swoich generałów i partyjnej wierchuszki, czy też może spodziewać się zamachu na swoje życie? A może żadna demokratyzacja nie wchodzi w grę, może nikt od niego tego nie będzie wymagał (ileż to reżimów totalitarnych, z którymi współpracował Zachód, gdy leżało to w jego interesie)? Może nagle okaże się, że wystarczy rezygnacja z testów nuklearnych, by zyskać uznanie „społeczności międzynarodowej”?

Póki co, warto przypatrywać się tym historycznym gestom obu stron z dużym kredytem zaufania. Co nie oznacza rezygnacji z zadawania pozbawionych emocji pytań.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny