Współczesny człowiek jest tak bardzo wrażliwy na swoim punkcie, że nawet nie chce słyszeć o tym, że Bóg mógłby go ukarać.
W książce „Nieświęci święci” archimandryty Tichona Szewkunowa znajduje się opowiadanie o jego byłym przełożonym, ojcu Gabrielu. Była to osobowość bogata i skomplikowana. Życie zakonne rozpoczął u boku wielkich starców nad Morzem Czarnym, potem był sekretarzem rosyjskiej misji prawosławnej w Jerozolimie. Następnie kierował jedynym klasztorem na terenie Związku Radzieckiego, który nigdy nie został zamknięty. Jak pisze autor, bracia kochali go, ale równocześnie bali się tego wybuchowego przełożonego. Regularnie wpływające na niego skargi spowodowały, że o. Gabriela przeniesiono, już w roli biskupa, do jednej z diecezji na Dalekim Wschodzie. Zmiana miejsca nie spowodowała jednak zmiany charakteru. Groźny biskup za pobicie jednego z kapłanów został zawieszony w czynnościach biskupich i kapłańskich na trzy lata. W tym czasie znalazł pracę u swoich diecezjan: od wiosny do późnej jesieni pielił i ochraniał ogródki warzywne. Zimą żył z pieniędzy zarobionych latem.
Kiedy po latach o. Tichon zapytał go, który z momentów w jego życiu był najszczęśliwszy, biskup bez wahania odpowiedział: „Najszczęśliwsze lata to te, które spędziłem w zawieszeniu. Nigdy w moim życiu Chrystus nie był tak blisko! (…) Oczywiście, kiedy wróciłem do kapłaństwa i zostałem wysłany do Błagowieszczeńska, byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony. Ale modlitwy, a co najważniejsze, bliskości Chrystusa, której doświadczyłem w moich warzywnych ogrodach, nie można z niczym porównać”. Współczesny człowiek jest tak bardzo wrażliwy na swoim punkcie, że nawet nie chce słyszeć o tym, że Bóg mógłby go ukarać. A przecież objawienie mówi: „Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! (…) Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? (…) [Bóg] czyni to dla naszego dobra, aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości” (Hbr 12,6-7,10).