Poznając piękno i mądrość zaklęte w dziełach wieszczów, możemy nauczyć się lepiej rozumieć siebie jako ludzi.
W orędziu inauguracyjnym Karol Nawrocki zapewnił, że pragnie być „głosem tych Polaków, którzy chcą Polski normalnej – Polski przywiązanej do swoich wartości, Polski z dobrą polską szkołą, z polską literaturą i z polskimi lekturami w polskiej szkole”. Podkreślił, że zrobi wszystko, „aby dobra polska szkoła wychowywała kolejne pokolenia Polaków, a polski uczeń wychodzący ze szkoły rzeczywiście czuł
dumę z bycia Polakiem”.
Te deklaracje zderzają się wyraźnie z działaniami rządu. Minister Nowacka, która gwałcąc język polski, każe się nazywać „ministrą”, zarządza w szkołach dalsze ograniczenie liczby lektur, które
każdy uczeń powinien przeczytać w całości. Dzieci z klas VII–VIII mają poznać już tylko trzy dłuższe dzieła – „Dziady, „Balladynę” i „Kamienie na szaniec”. „Rewolucja w szkołach. Żegnaj długa listo lektur obowiązkowych! Nadciąga edukacja czytelnicza” – komentuje „Gazeta Wyborcza”. Edukacja czytelnicza przez nieczytanie? Rewolucja ma swoją dynamikę. Jej rzecznicy wołają o cięcia bardziej radykalne. Cytują głos nauczycielki: „Przerabiałam »Dziady« i to była katastrofa”. Ze zgrozą dla tych przeżytków ciemnogrodu, stawiają szydercze pytania: „Czego uczy »Balladyna«?”. Tak można „odfajkować” Słowackiego. A tak Mickiewicza: „Dlaczego Zosia jest karana za to, że nie chciała zamęścia?”.
Kto wygra w tym nierównym pojedynku? Zastanawiałem się nad tym w dniu zaprzysiężenia prezydenta. Mszę w katedrze św. Jana otwarła „Bogurodzica”. Arcybiskup warszawski trzykrotnie w swej homilii przywołał dłuższe cytaty z księdza Piotra Skargi. Ostatni z nich część ze zgromadzonych w katedrze i oglądających transmisję znała na pewno z kanonu dumnego (i samokrytycznego) Polaka: „Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać…”. W czasie obejmowania godności wielkiego mistrza orderów Orła Białego i Odrodzenia Polski prezydent Nawrocki przywołał słowa pieśni Kochanowskiego (też XVI-wieczna „staroć”): „A jeśli komu droga otwarta do nieba,/ Tym, co służą ojczyźnie. Wątpić nie potrzeba (…)”. Pomyślałem wtedy nie
tylko o dostojeństwie tych słów, ale i o ich pięknie, o darze języka polskiego, który zachwycający kształt uzyskuje właśnie w dziełach mistrzów kanonu: Skargi, Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego. Czy nauczyciele języka polskiego są na to piękno ślepi? Mogą odpowiedzieć słowami poznanymi także z kanonu – z „Ferdydurke” Gombrowicza: „jak zachwyca, skoro nie zachwyca?”.
Ta odpowiedź rzucona przez opornego ucznia groteskowemu profesorowi Pimko, który domagał się podziwu dla wierszy Słowackiego, może zostać przemyślana jednak tylko wtedy, jeśli zrozumiemy, że bez Słowackiego nie zrozumiemy nic z Gombrowicza. Że ludźmi inteligentnymi będziemy mogli się nazwać i do takiej godności uczniów przysposobić, jeśli nauczymy się rozumieć to piękno,
które jest w wierszach Słowackiego czy Mickiewcza, czy Kochanowskiego. Dopiero wtedy konfrontować je z tym szyderstwem, które proponuje Gombrowicz i legion jego naśladowców. Może wtedy nauczyciele odrzucający kanon zobaczą, że nie są nikim innym jak obśmianymi w „Ferdydurke” Młodziakami – nie mniej niż profesor Pimko groteskowymi postaciami, tyle że zapatrzonymi ślepo w postęp, unicestwiający tradycję.
Stawka w tej walce o kanon jest jednak większa. Poznając piękno i mądrość zaklęte choćby w tak wyszydzanej II części „Dziadów” (która jeszcze ostała się w lekturach) czy we fragmentach „Pana Tadeusza” możemy nauczyć się lepiej rozumieć siebie jako ludzi. I pięknie oraz dobrze myśleć, to znaczy odpowiednie dawać rzeczy słowo.