Był 17 stycznia 1934 roku. 62-letni ubogi górnik Johannes Jacobus Jonker znalazł, w ziemi w Elandsfontein w RPA, diament, który nosi jego imię.
Był 17 stycznia 1934 roku. 62-letni ubogi górnik Johannes Jacobus Jonker znalazł, w ziemi w Elandsfontein w RPA, diament, który nosi jego imię. Nigdy wcześniej nie widziano tak dużego kamienia szlachetnego. Jonker uwierzył, że znalazł skarb. Włożył go do pończochy, którą zawinął wokół szyi żony i czuwał całą noc z nabitymi rewolwerami w dłoni. Sprzedał diament za 350 000 dolarów. Gdy rozważano pocięcie go, wybrano najlepszego szlifierza – Lazare'a Kaplana, ponieważ błąd w sztuce mógłby zniszczyć kamień. Kaplan przez rok badał diament, zanim wymierzył cios młotkiem, który miał go rozłupać. Za tego typu skarby należące do tej ziemi w wielu miejscach rozlewa się krew i popełnia okrutne zbrodnie, byle tylko wejść w ich posiadanie. Czy można sobie wyobrazić, że ktoś w podobny sposób mógłby stać się zgłodniałym skarbu królestwa niebieskiego? By tego zasmakować, nasz Pan doradza: „Sprzedajcie wasze mienie i sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie”. Tak do tej Jezusowej zachęty podszedł zamożny Barnaba, który z miłości do Jezusa sprzedał swoje pole i pieniądze oddał apostołom na rzecz ubogich (por. Dz 4,37), jak i biedna wdowa, która do Bożej skarbony w świątyni „ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie” (Mk 12,44). „Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze”.
Pamiętam, kiedy pewnego razu mój przyjaciel Staszek wracał samolotem z Włoch na Syberię, wioząc w torbie podręcznej sporą gotówkę. Gdy samolot wpadł w silne turbulencje i wszystkim pasażerom nakazano położyć się na podłodze, wielu myślało, że to już koniec. „Nadchodził być może moment śmierci, a moje myśli kłębiły się przy saszetce z pieniędzmi” – opowiadał ze wstydem mój zaprzyjaźniony misjonarz. A co się stanie, gdy komuś uda się skutecznie złożyć swój kapitał – nie tylko dóbr materialnych, ale i poświęconego życia – w obszarach nadziei na niebo? Tam będą nieustannie podążać jego myśli i oczekiwania. Nic dziwnego, że serce chrześcijanina, który zaufał Panu, przypomina sługę oczekującego na Jego powrót. „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie”. Starożytni nosili długie ubrania, a podczas podróży i pracy ściągali je pasem wokół bioder, by nie krępowały ruchów. Poza tym, gdy udawali się na święto zaślubin, które odbywało się nocą, nosili ze sobą zapalone lampy. Jezus chciał, byśmy żyli na ziemi z przepasanymi biodrami, czyli jak pielgrzymi, i byśmy byli jak słudzy oczekujący pana wracającego z wesela, którzy czuwają w nocy, bo nie wiedzą, o której godzinie przyjdzie. Życie uzbrojone nadzieją jest nieustannym oczekiwaniem na moment, w którym Jezus, Oblubieniec Kościoła, przyjdzie, by wziąć naszą duszę i wprowadzić ją na wieczne gody. Wówczas Pan obdarzy nas swym własnym szczęściem, przepasze się i będzie nas karmił, gdyż w swej wielkości dopasuje się do każdej duszy i odpowiednio do jej możliwości nasyci ją dobrami wiecznymi.
Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem