Chrystus zalecał uczniom modlitwę, pokazując im własny sposób zwracania się do Boga.
Chrystus zalecał uczniom modlitwę, pokazując im własny sposób zwracania się do Boga. Po zmroku lub przed świtem szedł na modlitwę, uciekał przed zachwytem tłumów. Nie mówił: „jaki ja jestem zmęczony, wszystko na mojej głowie!”. Natomiast przestrzegał uczniów: „Syn nie może niczego czynić sam z siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego” (J 5,19). „Ojcze nasz” to modlitwa, którą Jezus przekazał swoim uczniom. W tej modlitwie wyraził On samego siebie. Często zresztą powoływał się na swoją więź z Ojcem: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz” (J 11,41-42); „Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?” (J 18,11); „Ojcze, otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył” (J 17,1). Imię Ojca wypowiadał, by pielęgnować w sobie gotowość rzucenia się z miłości w Jego ręce. Chrystus nie chce nas zatrzymać przy sobie, ale prowadzi do Ojca. Modlitwą Pańską potrafi właściwie posługiwać się jedynie ten, kto w wodach chrztu otrzymał ducha usynowienia, przeżył swe nowe narodziny. Dlatego też modlitwy tej uczono katechumenów krótko przed zanurzeniem w sadzawce chrzcielnej. Jak w sakramencie chrztu Jezus wydobył nas ze śmierci grzechu i podniósł do poziomu pretendentów do nieba, tak też modlitwa „Ojcze nasz” siłą swej wewnętrznej dynamiki dźwiga grzesznika ku bezkresnej miłości Boga.
Potrzebujemy modlitwy – mówił Chrystus, zachęcając nas wręcz do postawy natrętnych petentów, którzy nawet w nocy narzucają się Bogu ze swoim pragnieniem życia w chcianej, błogosławionej zależności od Niego. Łacińskie określenie modlenia się – precor – leży blisko innego łacińskiego słowa praecarius, co oznacza: kruchy, niepewny. Jeśli nasze życie jest do tego stopnia kruche i nietrwałe, oznacza to, że nigdy nie będziemy w stanie zaakceptować go bez modlitwy.
Wielu świętych nie uzależniało modlitwy od nastroju czy wewnętrznej potrzeby. Gdy szli na modlitwę, mówili: „idę walczyć”. Byli świadomi, że modlitwa, stała i uporczywa, sprzyja przeprowadzaniu nas ze stanu obojętnych obserwatorów czy też klientów doczesnych dóbr duchowych do stanu uczniów. Tak postępował Jezus w stosunku do ludzi, którzy podążali za Nim z ciekawości bądź przymuszeni problemami. Przyciągał ich ku sobie modlitwą, najpierw własną, a potem tą, której ich nauczył. Początkiem Kościoła była wytrwała modlitwa Zbawiciela. Także dziś pozyskiwanie nowych uczniów Chrystusa musi przechodzić przez wysiłek modlitwy przypominającej prośbę o chleb dla gości w środku nocy. Istnieją tylko dwa sposoby, by przeżyć życie – w desperacji albo na modlitwie. Współczesna pretensja człowieka do uniknięcia jednego i drugiego jest niczym innym jak ideałem kogoś, kto nie chce odczuwać niczego. Św. Franciszek Salezy przepowiadał, że w pewnym momencie ludzkich dziejów dojdzie do ponownej potężnej eksplozji świętych na ziemi. Oczekiwanie na ten moment pozostaje modlitwą.
Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem