Kampania prezydencka. Spojrzenie z dystansu

Kończy się pierwszy (najdłuższy) etap kampanii prezydenckiej. Fakt ten skłania do szerszej refleksji nad naturą demokracji i nad jej stanem w dobie nowych mediów.

W 1958 roku Witold Gombrowicz – nasz wybitny i kontrowersyjny pisarz emigracyjny – zanotował w swym „Dzienniku” następujący komentarz do ówczesnych wyborów prezydenckich w Argentynie: „nie przestaje zdumiewać mnie akt wyborów. Ten dzień, w którym głos analfabety tyle znaczy, co głos profesora, głos głupca co głos mędrca, głos posługacza co głos potentata, głos rzezimieszka co głos cnotliwego, jest dla mnie najbardziej pomylonym z dni. Nie rozumiem jak ten akt fantastyczny może wyznaczać na kilka następnych lat coś tak ważnego w praktyce, jak rządy krajem. Na jakiejże bajce opiera się władza! Jakim sposobem ta pięcioprzymiotnikowa fantastyczność może stanowić podstawę bytowania społecznego?”

Proszę nie brać powyższego cytatu zbyt dosłownie. Nie chodzi mi bowiem tutaj o krytykę demokracji ani o gloryfikację elitaryzmu. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi na fakt, że w każdych wyborach uczestniczą bardzo różni ludzie o bardzo różnych motywacjach. Tylko część z nich ma sprecyzowane przekonania światopoglądowe, polityczne, ekonomiczne itp. Inna część w ogóle wyborami się nie interesuje, a do urn idzie tylko wtedy, gdy zostanie pociągnięta jakąś emocją. Widać to najwyraźniej w przypadku wyborów prezydenckich, w których liczy się przede wszystkim wizerunek kandydata – to, komu się podoba, a w kim budzi odrazę. Dlatego sztaby – znamienne, że upowszechniły się właśnie te militarne terminy „sztab” i „kampania” – dwoją się i troją, by przedstawić swojego kandydata tak, jak reklamuje się towar. Chcą po prostu wyeksponować jego zalety, a zakryć wady. W stosunku do konkurenta trzeba zrobić rzecz odwrotną: wyolbrzymić wady, a przemilczeć lub wyśmiać zalety. 

Przytoczony cytat z 1958 roku potwierdza, że zawsze tak było: w kampanii wyborczej chodzi nie o jakość głosów, ale o ich liczbę. Często też bywa, że decydującą rolę w tej liczbie – rolę języczka u wagi – odgrywają głosy mniej lub bardziej nieświadome, głosy oddane pod presją chwilowej emocji lub jednego z bodźców, który akurat dotarł do kogoś z szumu informacyjnego. Miał więc rację nasz pisarz, mówiąc, że wybory są aktem fantastycznym. Oto okazuje się, że coś tak poważnego jak władza wyłania się z gry emocji i czynników podobnych. Przy czym – dodajmy – gra ta nie jest czysto przypadkowa. Można na nią wpływać. A kto jest sprytniejszy i kto dysponuje lepszymi narzędziami wpływu na ludzi, ma większa szansę na wygraną. 

Jedną ze strategii wyborczych jest strategia postawienia przeciwnika pod ścianą. W obecnej kampanii prezydenckiej każdy z liczących się kandydatów znalazł się choć na chwilę w takiej sytuacji. Oczywiście, w największym stopniu dotyczyło to kandydata popieranego przez główną partię opozycyjną, gdyż to on ma największą szansę pokonania kandydata establishmentu. Na czym polega wspomniana strategia? Na znalezieniu jakiejś (niekoniecznie dużej, ale koniecznie dobrze wykadrowanej) skazy w przeciwniku, wyolbrzymieniu jej do monstrualnych wymiarów i uczynieniu z niej tematu dyskusji w jak największej liczbie mediów, które na kilka dni przekształcają się w „kino moralnego niepokoju”. Najczęstszą odpowiedzią na tę strategię jest znana strategia argumentacyjna „tu quoque” (ty także), a nawet „tu magis” (ty więcej [masz na sumieniu]). W zależności od skuteczności tej odpowiedzi, wektor moralnego niepokoju bądź zmienia zwrot, bądź pozostaje bez zmian, bądź przekształca się u wielu odbiorców w moralny sceptycyzm co do całej klasy politycznej. 

Mówi się, że tegoroczna kampania ma charakter przełomowy, gdyż wzrosła w niej rola mediów alternatywnych (zwłaszcza kanałów internetowych i mediów społecznościowych) w stosunku do mediów tradycyjnych. Z pewnością jest to zjawisko pozytywne, gdyż rozbija monopole starych tub propagandowych. Trzeba jednak pamiętać, że zjawisko to nie chroni nas automatycznie przed manipulacją, ile raczej stawia przed manipulatorami większe wymagania psychospołeczne i techniczne. Mam nadzieję, że specjaliści będą analizować pod tym kątem obecną kampanię wyborczą. Chodzi bowiem o to, by wyborcy byli świadomi mechanizmów – i tych zaplanowanych, i tych spontanicznych lub przypadkowych – które dzieją się w przestrzeni medialnej i które mają wpływ na ich decyzje. Bez tej świadomości nie będzie realnej demokracji. 

I jeszcze jedno. W kończącej się kampanii najlepsze były debaty oraz – co jest wyłączną zasługą mediów alternatywnych – długie (i sam na sam) rozmowy z kandydatami lub rozmowy (dwóch) kandydatów. Owszem, do wielu spraw można się tu przyczepić, a jednego (tzw. publicznego) organizatora należy skrytykować, ale generalnie trzeba przyznać, że dotąd nie mieliśmy do czynienia w kampaniach z taką liczbą, różnorodnością i jakością debat. (Mówię to z pełną odpowiedzialnością, gdyż – znane mi z własnego doświadczenia – debaty naukowe i filozoficzne powinny być wzorem, a bardzo często nie są). Kandydaci radzili sobie nie gorzej niż akademicy, co zresztą nie powinno dziwić, skoro ponad połowa z nich dysponuje (co najmniej) naukowym stopniem doktora, a kilku innych może się wykazać sporym dorobkiem publicystycznym lub artystycznym. Pamiętajmy przy tym, że debaty wyborcze w gruncie rzeczy nie służą ani rozwiązywaniu jakiegoś problemu, ani prezentacji programu, ani przekonywaniu rozmówców, tylko wpływaniu na audytorium, a dokładniej – wpływaniu na wybraną jego część, którą (w zależności od sytuacji kandydata) chce się zmobilizować lub zdemobilizować. Kto jednak uważnie kandydatów oglądał i słuchał (kolejność tych czasowników nie jest przypadkowa), sporo o nich mógł się dowiedzieć. 

Kampania prezydencka. Spojrzenie z dystansu   Transmisja ostatniej przedwyborczej debaty na telebimie przed gmachem TVP. PAP/Marcin Obara

Czytaj też:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.