Pierwszy papież w historii, który przyjął imię Biedaczyny z Asyżu, jako pierwszy następca św. Piotra wszedł do Sali Obnażenia. To niezwykle symboliczne. „Wszyscy mamy się obnażyć ze światowości” – powiedział wówczas.
21.04.2025 10:28 GOSC.PL
Wielu drażnił. Od samego początku. Już w pierwszym dniu pontyfikatu „naczelny kowboj Rzeczpospolitej” napisał, że irytują go zbyt zwyczajne buty papieża, a ten wydawałoby się nieistotny szczegół, miał ogromne znaczenie.
„Dlaczego wy ciągle pytacie mnie jedynie o Polskę?” - dziwił się papież. Opowiadali mi o tym znajomi księża po audiencji u Franciszka. A gdy chcieli nieśmiało przemycić to, że przecież „stąd wyjdzie iskra”, a Jan Kowalski jest przekonany, że żyje w centrum światowego katolicyzmu, opowiadał o przepełnionych seminariach duchownych Ugandy, Afryce, w której każdego dnia chrześcijanami zostaje aż 23 tysięcy ludzi, czy przeżywającej boom powołaniowy Korei Południowej. To nas drażniło, bo „papież z kraju tanga” pokazywał, że centra chrześcijaństwa przesunęły się na południe. Doskonale widać było to w „spisie lokatorów” grona kardynałów, których ustanawiał. Europa - mówił - jest dosłownie „Starym Kontynentem”.
Kościół – przypominał wielokrotnie - jest zbyt skoncentrowany na samym sobie i zbyt wiele czasu poświęca lokalnym gierkom z własnego podwórka. Zapomina przy tym o zasadniczej misji: „Idźcie. Czyńcie uczniów”.
To „idźcie” jest kwintesencją jego nauczania. Już w notatkach kard. Bergoglio z przemówienia wygłoszonego podczas konklawe czytamy niezwykle mocne słowa, które stały się później dewizą tego pontyfikatu: „Myślę, że wielokrotnie Jezus puka od środka, abyśmy pozwolili Mu wyjść. Kościół zachowuje się, jakby pragnął zamknąć Jezusa wewnątrz”.
Te słowa spotkały się w ceniącym stabilizację Kościele nad Wisłą z „oporem materii”. „Przecież Kościół, który wyjdzie do świata zatraci coś ze swej natury, zgubi po drodze sacrum i rozmieni się na drobne” - alarmowała część publicystów i duchownych, wychowanych na refrenie; „Panie Jezu, zabierzemy Cię do domu. Panie Jezu, nie oddamy Cię nikomu”. Działa to, paradoksalnie, odwrotnie – tłumaczył papież – wiara mnoży się przez dzielenie. Przestrzegał przed Kościołem, który zamienia się w skansen im. Jezusa z Nazaretu („Uwaga! Nie dotykać eksponatów”). Podczas spotkania z Argentyńczykami goszczący w deszczowym Rio papież zawołał: „Kościół musi wyjść na ulice, inaczej stanie się organizacją pozarządową. Chcę, żebyście wyszli na ulice. Chcę, żeby Kościół szedł ulicami”
Gdy 4 października 2013 roku pierwszy papież w historii, który przyjął imię Biedaczyny z Asyżu odwiedził to miasteczko w Umbrii, jako pierwszy następca św. Piotra wszedł do Sali Obnażenia – miejsca w którym młody Bernardone wobec rodziny zrzucił szlacheckie jedwabie, rezygnując z władzy i bogactwa. „Wszyscy mamy się obnażyć ze światowości” – powiedział wówczas - „Czasy się zmieniły, ale ideał Kościoła ubogiego nadal obowiązuje”.
Jego określenie „szpital polowy” nie pachniało u nas bezpiecznie. Zakładało ruch, dynamikę, nieustanną zmianę miejsca. „Potrzeba leczyć rany, wiele ran! Jest wielu ludzi zranionych przez problemy materialne, przez skandale, także w Kościele. Ludzie zranieni przez złudzenia świata. My, kapłani, powinniśmy być tam, blisko tych ludzi” - powtarzał. „To miłosierdzie - mówił - jest imieniem Boga”. Tak brzmiał zresztą tytuł jego wywiadu z watykanistą Andreą Torniellim. „Kościół nie jest na świecie po to, by potępiać, lecz by umożliwić spotkanie z tą przenikającą do głębi miłością, jaką jest Boże Miłosierdzie”. Miłosierdzie Boże stało się jednym z priorytetów jego posługi. Nazywał je „dowodem tożsamości”. „Nie zapominajmy, że Bóg przebacza wszystko i, że Bóg przebacza zawsze” - powtarzał z uporem zdartej płyty, dodając, że Kościół „ukazuje zranionej ludzkości twarz matki. Nie czeka aż zranieni zapukają do jego drzwi, idzie szukać ich na ulicach, zbiera ich, przytula, leczy, sprawia, że czują się kochani”.
„By zrozumieć Franciszka trzeba zobaczyć w jakich warunkach pracował on przed objęciem papiestwa” – opowiadał mi kard. Grzegorz Ryś – W Argentynie do kościoła chodzi jeden człowiek na stu. Papieżowi chodzi przede wszystkim ciągle o te symboliczne 99 osób, bo ile można się zajmować tą jedną?”.
Ze Światowych Dni Młodych w Brazylii wielu zapamiętało zwykle drewniane krzesło, na którym Franciszek siedział w czasie uroczystej Eucharystii (na plaży Copacabana zgromadziło się wówczas trzy miliony wiernych). Drobny techniczny szczegół? Nie! Symbol tego pontyfikatu i czytelna podpowiedź dla współczesnego Kościoła.
Prawdziwym przełomem był też przyjazd na inaugurację pontyfikatu Bartłomieja I do Wiecznego Miasta. Po raz pierwszy od 1054 roku duchowy przywódca prawosławia wziął udział w inauguracji pontyfikatu Biskupa Rzymu. Patriarcha wyznał, że był bardzo zaskoczony tym, że Franciszek zaprosił go na kolację z kardynałami i poprosił, by to on ją pobłogosławił. „Rozmawialiśmy przez dwie i pół godziny” – wyznał Bartłomiej, a media obiegła jego śmiała deklaracja: „Jest konkretna nadzieja na zjednoczenie Kościoła Wschodu i Zachodu. Przyszłe pokolenia zobaczą Kościół zjednoczony, co położy kres wielkiej schizmie z 1054 r.”
Marcin Jakimowicz
Urodził się w 1971 roku. W Dzień Dziecka. Skończył prawo na Uniwersytecie Śląskim. Od 2004 roku jest dziennikarzem „Gościa Niedzielnego”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – poruszające wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. Wywiady ze znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznawali się do wiary w Boga stały się rychło bestsellerem. Od tamtej pory wydał jeszcze kilkanaście innych książek o tematyce religijnej, m.in. zbiory wywiadów „Wyjście awaryjne” i „Ciemno, czyli jasno”.