Nowy numer 17/2024 Archiwum

Bł. Pierina Morosini i porażające proroctwo

„Jeśli umrzesz jak Maria Goretti, obiecujemy przyjechać na twoją beatyfikację” – rzuciły koleżanki. Gdyby wiedziały, jak proroczo brzmią te słowa…

Pierina Morosini przyszła na świat 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio w Lombardii, zaledwie 20 minut drogi od Bergamo. Była najstarszą z dziewięciorga dzieci, więc szybko musiała zacząć pomagać matce przy gospodarstwie. Wychowywała się w atmosferze wiary i każdego dnia biegała na Mszę Świętą do oddalonego o pół godzinki drogi kościoła.

Trudno znaleźć w jej życiorysach jakieś pęknięcia, zawirowania. Jasne, jak każda chrześcijanka przeżywała ciemne noce, pocieszenia i strapienia, ale biografowie zadbali o to, by jej życiorys był nieskazitelny, niemal cukierkowy. Idealne dziecko (jej mama nie miała wątpliwości: „Mieć taką córkę to łaska od Pana!”), najlepsza uczennica w szkole, wzorowa parafianka, działaczka Akcji Katolickiej, która gorliwie formowała się w Trzecim Zakonie św. Franciszka i każdego dnia prosiła o prostotę, czystość. „Łaskę ciszy i łagodności, jaką przynoszą spokojne myśli”. Pewnie taka była, nie neguję tych opisów, ale bardzo brakuje mi w nich żywej włoskiej nastolatki, opowieści o jej pragnieniach, marzeniach, tęsknotach…

Jako jedenastolatka, by pomóc w utrzymaniu rodziny, Pierina zaczęła uczyć się krawiectwa, a po czterech latach rozpoczęła pracę w przędzalni bawełny w Albino. Od najmłodszych lat jej wzorem była urodzona 41 lat wcześniej Maria Teresa Goretti – włoska dziewica, która poniosła śmierć jako jedenastolatka, broniąc się przed próbującym ją zgwałcić synem sąsiada. Wybaczyła mu na łożu śmierci. Pierina zaczytywała się w jej życiorysie i próbowała naśladować jej styl życia. O męczeństwie Włoszki, której zadano 14 ran nożem, było głośno w całej Italii, a jej pogrzeb ściągnął prawdziwe tłumy. Gdy 27 kwietnia 1947 roku została wyniesiona na ołtarze, a Pius XII nazywał ją „św. Agnieszką XX wieku” i „męczennicą ziemi i aniołem w niebie”, szesnastoletnia Pierina pojechała na tę uroczystość do Wiecznego Miasta. Miała wówczas powiedzieć przyjaciółkom: „Jaka by to była radość umrzeć jak Maria Goretti!”. „Jeśli zginiesz jak ona, obiecujemy przyjechać na twoją beatyfikację” – odparowały koleżanki.

4 kwietnia 1957 roku, gdy biegła do szwalni na poranną zmianę, jej drogę zastąpił dwudziestoletni mężczyzna. Rzucił się na dziewczynę i podczas szarpaniny uderzył ją w głowę kamieniem (zdarzenia odtworzono po czasie). Gdy po wielu godzinach starszą siostrę znalazł Santo Morosini, leżała nieprzytomna na środku drogi, nie mogąc wydusić ani słowa. Zmarła dwa dni później w szpitalu, zdążywszy przyjąć sakrament chorych. Chirurg, który próbował ratować jej życie, w chwili jej zgonu szepnął: „Mamy więc nową Marię Goretti”.

Co ciekawe, gdy po 26 latach ekshumowano jej ciało, okazało się, że pozostało w nienaruszonym stanie i nie uległo zepsuciu. Na ołtarze włoską męczennicę wyniósł w 1987 roku Jan Paweł II.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza