Nie był to pontyfikat ani przejściowy, ani obliczony na „przeczekanie”. W trudnym czasie, naznaczonym kryzysem migracyjnym, pandemią i wojną, Franciszek wypracował własny styl posługiwania. Nie zabrakło w nim symboli, gestów i ważnych słów.
Pragnął Kościoła, który wyruszy w drogę, umie słuchać i opatruje rany. Kościoła, który nie ogranicza się do struktur, ale wychodzi na spotkanie każdego człowieka. Bez wyjątku. Niezależnie od jego kondycji moralnej i duchowej. Nikogo nie przekreśla i nikim nie gardzi, lecz przyjmuje każdego. – Był świadom panującego napięcia pomiędzy tradycją Kościoła a wyzwaniami nowoczesności, wiernością Ewangelii i koniecznością odczytywania „znaków czasu”, ale nie lękał się gestów symbolicznych, wręcz rewolucyjnych. Jako pierwszy w historii Kościoła papież przyjął imię Franciszek, na cześć Biedaczyny z Asyżu, tego, który w centrum Kościoła postawił ukrzyżowanego Chrystusa oraz ubogich – zauważa prof. Massimiliano Signifredi ze Wspólnoty św. Idziego z Rzymu. – Franciszek z Asyżu mawiał, że Ewangelię należy przeżywać „dosłownie, bez komentarza”. Właśnie do tego – pomimo wszelkich trudności, sprzeczności czy wręcz niezrozumienia, jakie niesie próba przekazu tak radykalnego przesłania – dążył papież Franciszek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.