"Pasterz"

Ostatnio mignął mi zwiastun filmu "Pasterz" (reż. Iain Softley), okazało się, że można go obejrzeć na Disney+. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Zdecydowanie daje do myślenia. Wzrusza. 

Akcja rozpoczyna się w wigilię Bożego Narodzenia 1957 roku w kantynie oficerskiej. Młody porucznik Freddie Hooke (Ben Radcliffe) dzwoni do domu, by zawiadomić bliskich, że niestety nie pojawi się na Święta. Jednak po chwili okazuje się, że jego kolega nie może lecieć, więc Freddie prosi o pozwolenie na lot. Wydawałoby się, że wszystko mu sprzyja. Niebo jest bezchmurne, dowódca wyraża zgodę, maszyna jest gotowa do lotu. Startuje.

Niedługo po starcie najpierw zaczyna wariować kompas, po chwili siada łączność, paliwo powoli zaczyna się kończyć, a do tego wszystkiego jeszcze nad Morzem Północnym pojawia się mgła. Młody pilot próbuje zwrócić uwagę radarów swoim lotem. Nikt jednak nie przychodzi mu z pomocą. W swojej bezsilności prosi o pomoc Boga, a na zdjęciu swojej ukochanej pisze list pożegnalny. 

Nagle dostrzega samolot. Słyszy pilota, próbuje się z nim skontaktować, ale połącznie nie działa. Jednak tajemniczy pilot uspokaja go, próbują porozumieć się sygnałami za pomocą rąk. Freddie podąża za drugim samolotem i bezpiecznie ląduje w Minton. Tam spotyka kapitana Joego Marksa (Steven Mackintosh), który zabiera go do bazy. Rozmawiają. Nagle Freddie dostrzega zdjęcie swojego dobrego samarytanina, który doprowadził go do lotniska. Okazuje się, że jest nim Johnny Kavanagh (John Travolta).

Jednak w tym filmie nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Dlatego więcej nie zdradzę. 

Film idealny na ten czas. Pomaga dostrzec te małe cuda, które Pan Bóg zsyła niespodziewanie, a kto wie, może niektórzy zatrzymają się także nad duszami czyśćcowymi lub aniołami stróżami. 

Już sam tytuł filmu niesamowicie pasuje do Świąt Bożego Narodzenia. W końcu każdy z nas potrzebuje Dobrego Pasterza, tego który wyrusza po zagubioną owcę i potrafi ją sprowadzić na właściwie "lotnisko". 

Poniżej zwiastun.