„Więcej tej wody wychlapałem niż doniosłem, ale i tak mama wołała: «Ach, mój mały pomocniku, cóż ja bym bez ciebie zrobiła!»”. To nasze zasługiwanie na niebo.
Drogi są dwie: albo przyjmujesz synostwo i zbawienie, które trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno, albo starasz się na nie zasłużyć. Tyle, że wówczas na każdym kroku musisz udowadniać, że jesteś synem, a twoja szarpanina przypomina raczej bycie najemnikiem niż tym, który słyszy: „Dziecko, wszystko co mam do ciebie należy”, grozi zakasywaniem rękawów, by wykonać 200% duchowej normy i prędzej czy później skończy się wypaleniem.
Niestety wielu chrześcijan żyje tak, jakby nieustannie musieli „płacić”: modlitwami, uczynkami. Tymczasem, jak pisałem wielokrotnie, modlitwa nie jest walutą, która płacimy za łaskę, ale narzędziem, którym ją czerpiemy.
Czy pomagamy Panu Bogu w dziele zbawienia? Jasne! Choć, po prawdzie, te nasze wysiłki przypominają raczej sytuację opisywaną przez C.S. Lewisa w „Chrześcijaństwie po prostu”: „Gdybyś nawet bez reszty poświęcił życie służbie Bogu, nie mógłbyś Mu dać niczego, co i tak w jakimś sensie nie należałoby już do Niego ‒ wyjaśniał autor „Opowieści z Narnii” - Dlatego powiem ci, jak to jest, gdy mówimy, że ktoś «uczynił coś dla Boga» czy też coś Bogu «oddał». To tak, jakby dziecko podeszło do ojca i powiedziało: «Tato, daj mi sześć pensów na prezent urodzinowy dla ciebie». Oczywiście ojciec daje sześć pensów i cieszy się z prezentu dziecka. Cała ta sytuacja jest szalenie miła i właściwa, jednak tylko głupiec uznałby, że ojciec zarabia na takiej transakcji sześć pensów”.
W znakomity sposób opisał ten mechanizm biblista o. prof. Stanisław Celestyn Napiórkowski OFMConv.: „Na własny użytek przywołuję najpiękniejszą wioskę świata, czyli Małe Mroczki nad Gawrońcem, gdzie się urodziłem. Ojciec młócił zboże cepami. Kiedy miałem może dziesięć lat i bardzo chciałem również młócić, ojciec zrobił mi małe cepy, w sam raz na mój niewielki wzrost i słabe ręce. Pozwalał mi niekiedy młócić razem z sobą. Należało chwycić właściwy rytm uderzenia na zmianę: grzmotnięcie cepów ojca i muśnięcie mojego bijaka. Prawdopodobnie więcej ojcu przeszkadzałem niż pomagałem, ale dobry ojciec pozwalał mi na frajdę młocki. Wchodząc do domu wołał: «Matka, twój syn zarobił dzisiaj na dobry obiad!». W podwórku była studnia z żurawiem. Mama ciągnęła wodę i dźwigała wiadra. «Pomogę ci!» – wołałem i chwytałem wiadro z boku. Szliśmy tak razem, mocując się. Mama z wiadrem i z moją osobą, która zwiększała jego ciężar. Więcej tej wody wychlapałem niż doniosłem. W końcu mama stawiała wiadro, brała mnie na ręce i całując wołała: «Ach, ty mój mały pomocniku, cóż ja bym bez ciebie zrobiła?». Czy tamta dziecięca współpraca pomniejszała wielkość mamy i ojca? Czy kwestionowała ich suwerenność? Ich dojrzałość sprawiała moje dojrzewanie, także moją radość, która była ich radością”.
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się