Prawo. Dane wrażliwe o każdym uczniu w Polsce chce gromadzić Ministerstwo Edukacji Narodowej. Wkrótce urzędnicy wystukają na klawiaturze nazwisko lub numer PESEL konkretnego ucznia i już będą wiedzieć, czy jest niepełnosprawny i w jakim stopniu, czy korzystał z porad psychologa, czy chodził na zajęcia dla szczególnie uzdolnionych albo na te wyrównawcze.
Ustawę, która pozwala urzędnikom gromadzić te dane, głosami PO i PSL przyjął Sejm; teraz trafi ona do Senatu i na biurko prezydenta. Posłowie PiS, PJN i SLD byli przeciw, argumentując, że państwu taka wiedza do niczego nie jest potrzebna.
MEN i tak dostaje przecież podobne informacje od szkół, jednak w formie statystycznej, bez nazwisk konkretnych uczniów. Jeśli MEN wprowadzi system, z czasem dane zapewne będą wyciekać, co będzie gratką np. dla pracodawców przy przyjmowaniu pracowników. Wielu rodziców może też nie wysyłać dzieci do poradni psychologicznych, żeby nie zostało to odnotowane w systemie informacji oświatowej.
Moim zdaniem
Gdyby nad czymś takim głosował parlament USA, kongresmani popierający takie prawo zostaliby bezpowrotnie zmieceni ze sceny politycznej. Amerykanie są tak przywiązani do idei wolności osobistej jednostki, że nie wprowadzili nawet dowodów osobistych. Zdawałoby się, że Polacy też nie lubią wzrostu wszechwładzy biurokratów, którzy ze swojej natury dążą do objęcia kontrolą każdej dziedziny życia obywateli. A jednak koalicja rządowa gładko przeprowadza ustawę przez Sejm przy obojętności Polaków.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak (komentarz)