Nowy numer 17/2024 Archiwum

Tolerantyzm

Na Zachodzie szaloną karierę zrobiło pojęcie tolerancji, a dokładniej karykatury tego pojęcia.

Ojciec Święty wypowiedział parę zdań i zrobiła się straszna burza. Okazało się, że w zasadzie o islamie mogą się wypowiadać tylko imamowie, a wszelkie sugestie, że niektórzy jego wyznawcy posługują się ogniem i mieczem – nawet jeśli te sugestie liczą kilkaset lat – są kamieniem obrazy.

Bo islam to przecież religia pokój miłująca. Zadzwonił do mnie przyjaciel, zwracając uwagę, że z godziny na godzinę dowody na umiłowanie pokoju stają się coraz mocniejsze: tu tłum wyszedł na ulice i spalił kukłę Papieża, tam atakują kościoły, ówdzie rozprowadzają poradniki, jak zabić Benedykta XVI. Pokojowość taka, że aż strach. Jeszcze niedawno Związek Radziecki był gotów walczyć o pokój, choćby kamień na kamieniu nie pozostał, teraz doczekaliśmy godnych następców ludowych komisarzy.

Przez wieki muzułmanie nie mieli złudzeń, że biskup Rzymu ogłosi Mahometa jedynym prorokiem. W końcu jest biskupem Rzymu, a nie mułłą we wschodnim Iranie. Różnice były oczywiste i można było jedynie rozmawiać o współistnieniu na tym łez padole. W ostatnich dziesięcioleciach coś się jednak zmieniło. Na Zachodzie szaloną karierę zrobiło pojęcie tolerancji, a dokładniej karykatury tego pojęcia. Pojawiła się sekta „tolerantystów”, którzy w imię sobie znanych celów zaczęli propagować ideę, że właściwie wszystkie poglądy są równouprawnione.

„Właściwie”, bo są jednak pewne wyjątki: pogląd, że zamazywanie różnic nie prowadzi do niczego dobrego jest określany jednym z trzech brzydkich słów na „f” – fundamentalizm, fanatyzm, faszyzm. Wystarczy, że ktoś przejmie się nakazem „niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie”, żeby mu zarzucono, iż mówi językiem nienawiści. „Język nienawiści” to ulubiony idiom „tolerantystów”, którzy tak samo znają się na języku miłości jak podburzone tłumy Arabów na pokoju. Do Arabów nie mam pretensji, bo natura nie znosi próżni, a więc islam próbuje po prostu zalać pustkę ideową Zachodu.

„Tolerantyści”, którymi kieruje przede wszystkim niechęć do Stanów Zjednoczonych i pogarda dla Kościoła katolickiego, ubierają się w listek figowy rzekomych obrońców praw różnych mniejszości. Bronią praw gejów czy praw kobiet w krajach, gdzie te prawa są ustawowo zagwarantowane. Z dużo mniejszą żarliwością domagają się „parad wolności” w Iranie, albo utworzenia stowarzyszeń feministycznych w Syrii – najważniejsze, że te kraje uprzykrzają życie Bushowi. „Tolerantyści” chętnie mówią o miłości bliźniego, ale tępią wartości, które kochamy. Czy można kochać bliźniego, nie kochając samego siebie?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy