Nowy numer 13/2024 Archiwum

Czas suszy łzy

Prawdę powiedziawszy, wybrzydzając na polityków, wybrzydzamy na ich elektorat, czyli często sami na siebie

Astronomicznie rzecz biorąc, Jan Paweł II umarł rok temu. Ale powrót Pielgrzyma do domu Ojca nastąpił w bardzo szczególnym momencie roku. Bardzo szczególnym dla każdego wierzącego i na pewno bardzo szczególnym dla niego: było to w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Być może ta data, tak przepojona symboliką, jest w tym kontekście ważniejsza od sekwencji cyfr wpisanych do aktu zgonu. Ważniejsza nie tylko dla wierzących, ale i dla tych, którzy uznali za stosowne chełpić się, że nie płakali po Papieżu. Miłosierdzie Boże nie zna bowiem granic i obejmuje nawet bezgraniczną głupotę.

Nie, nie chcę się pastwić nad „niepłaczącymi”; ich oczy były suche, ale przynajmniej szczere. Za to niejeden płaczący już dawno zapomniał o szlachetnych porywach serca i składanych w przypływie emocji obietnicach. Nie, nie chcę się pastwić nad politykami, odwiedzającymi kościoły w Toruniu, Łagiewnikach, na Jasnej Górze, w Rzymie, a po wyjściu z kruchty... ech, szkoda gadać. Ale pastwienie się nad politykami jest ostatnio tak popularne, że staniało okrutnie.

Nie po to ludzie płacą za „Gościa”, żeby w środku znajdować taniochę. Prawdę powiedziawszy, wybrzydzając na polityków, wybrzydzamy na ich elektorat, czyli często sami na siebie. A do siebie trzeba zachować dystans, bo inaczej człowiek popada w narcyzm albo depresję. Trzeba też z dystansem patrzeć na aktorów politycznej sceny. Ich zawód polega na tym, żeby miotali na siebie nawzajem obelgi i kłócili się zawzięcie. Można nie lubić boksu, ale od bokserów nikt nie oczekuje, że się będą głaskać po głowach. Sygnałem prawdziwego zagrożenia dla demokracji będzie powszechna zgoda – znak niechybny jakichś knowań.

Mimo wszystko rok temu wierzyliśmy przez chwilę, że powszechna zgoda bez knucia jest możliwa. Ja się wzruszyłem, gdy kibice w całej Polsce, idąc śladem szalikowców „Wisły” i „Cracovii”, jednali się na stadionach. Teraz znów się tłuką, a niekiedy zabijają. Przypominają się słowa dość nieciekawej postaci – Bolesława Piaseckiego, lidera katolików kolaborantów z czasów komunizmu. Przy okazji kolejnego zrywu narodowego studził zapał entuzjastów, twierdząc, że lud powstaje rzadko i na krótko. Niestety, ze statystycznego punktu widzenia miał rację. Masowe uniesienia mają też to do siebie, że obietnice składane przez tłum nie zobowiązują nikogo w sposób szczególny. O ślubach podjętych w cichości serca nie dowiemy się pewnie nigdy. Chyba że zdziwi nas kiedyś czyjeś postępowanie wbrew etykiecie wilczego stada: może to będzie znak, że pokolenie JP II jednak istnieje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy