Nowy numer 13/2024 Archiwum

Podlewałem, a wzrost dał Bóg

Zawsze będzie dylemat. Ile potrzeba ludzkiego wysiłku, by uformować wiarę dziecka – a z drugiej strony, na ile trzeba zaufać mocy łaski Bożej?

Wywołał mnie do tablicy redakcyjny kolega Marcin: Pierwsza Komunia. Jest dylemat. Okazuje się, że nie od dziś. Miał problem mały Giuseppe Sarto, kiedy był sześcioletnim ministrantem. Po latach został papieżem – to nie kto inny, tylko św. Pius X (zm. 1914). Nie zapomniał i nakazał do Komunii prowadzić dzieci z początkowych klas szkolnych. Zawsze będzie tu jakiś dylemat. Teologiczny, choć i pedagogiczny. Mianowicie: ile potrzeba naszego, ludzkiego, wychowawczego wysiłku, by uformować umysł, wiarę, sumienie dziecka – a z drugiej strony, na ile trzeba zaufać mocy łaski Bożej? Bardzo trudno znaleźć złoty środek.

Z jednej strony widać tendencję niedoceniającą działanie łaski Bożej – przesuwa się na później wiek Pierwszej Komunii i bierzmowania. Z drugiej strony przy chrzcie dzieci coraz bardziej gubi się wymagania stawiane rodzicom – a przecież bez ich wiary i porządnego życia trudno wyobrazić sobie wiarę dziecka. Jest jeszcze „trzecia strona”. Doświadczenia Kościoła w innych krajach. Na przykład Kościół w USA wraca do radykalnego obniżenia wieku bierzmowania. I to przed Pierwszą Komunią.

Proszę przypomnieć sobie kolejność: chrzest, bierzmowanie, Eucharystia... To nie jest kolejność przypadkowa. To są sakramenty chrześcijańskiej inicjacji, która z daru łaski płynie! Skąd więc ta nasza przemożna chęć odwrócenia sprawy i ról? Uformujemy w dziecku chrześcijanina – myślimy – a potem „gotowego” oddamy Bogu. Czy nie jest to skutek opacznej wiary, w której bardziej wierzymy w człowieka, w skuteczność jego wysiłków, a coraz mniej w Boga i moc Jego łaski? Takie przewartościowanie jest następstwem epoki technologii – nieomal wszystko stało się możliwe dla człowieka.

Technika dotyczy już nie tylko dziedziny maszyn, budowy, energii. Inżynieria sięga genetyki. Techniki społeczne i pedagogiczne od dawna są w cenie. Pokusa sięga samego jądra chrześcijańskiego istnienia. Człowiek uwierzył we własną moc. Trzeba pójść do dzieci, trzeba doznać zupełnej bezradności pedagogicznych metod, niedoskonałości programów, bezsilności wobec tej żywej „materii”, jaką jest człowiek, by wyleczyć się z pokusy ludzkiej samowystarczalności. Trzeba wreszcie pracować wśród dzieci kilkadziesiąt lat, by odkryć, że to, co wydawało się beznadziejne, w jakiś przedziwny sposób zakwita nadzieją

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy