Nowy numer 17/2024 Archiwum

Groźba zgodności

Myśl wyrachowana: Zgoda zawsze buduje, ale czasami więzienie

Po tragedii pod Smoleńskiem pojawiło się powszechne oczekiwanie, żeby w życiu publicznym ustały kłótnie, spory i podziały. Ktoś w pojednawczym zapędzie wymyślił nawet, żebyśmy wybrali prezydenta, który byłby zaakceptowany przez wszystkich. Co prawda takiego „prezydenta jedności narodu” nie przewiduje konstytucja, ale wyobraźmy sobie, że udałoby się go powołać. Ależ by to było wstrętne indywiduum! Musiałaby to być jakaś koszmarna ameba, przekonana do wszystkiego, a tym samym jakichkolwiek przekonań pozbawiona. Taki ktoś podpisałby wszystko i wszystko by poparł. Byłoby mu obojętne, czy idzie w marszu życia czy współżycia, czy wspiera związki zawodowe czy partnerskie. A wszystko w myśl hasła „Jesteśmy jedną wielką rodziną”.

I to akurat prawda, bo rzeczywiście jesteśmy wielką rodziną. Ale skoro tak, to konflikty są nieuniknione. Zwłaszcza wtedy, gdy jedni członkowie rodziny dybią na innych – bo ci drudzy się jeszcze nie urodzili albo za długo żyją. Albo gdy wtrącają się w wychowanie naszych dzieci, traktując rodzinę jak siedlisko patologii i wymądrzając się na temat „właściwych metod wychowawczych”. Dopóki różnimy się w sprawach zasadniczych, nie możemy udawać, że się w tych sprawach zgadzamy. Bo wtedy, po okresie dobrowolnej ciszy, mogłoby się okazać, że orędownicy „spokoju” wysmażyli nam w tym czasie ciszę ustawową. Milczenie stałoby się obowiązkiem, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie po wprowadzeniu ustawy równościowej nie wolno już nawet mówić, że się nie akceptuje jednopłciowych „małżeństw”.

Pełna jednomyślność na ziemi jest możliwa tam, gdzie ludzie mają dokładnie takie same przekonania, ale to jest możliwe jedynie w grupie osób mniejszej niż dwie. W czasie trwania żałoby słyszałem polityków, którzy opowiadali, jak dobrze jest w innych parlamentach. „U nas rządzący koszą opozycję, a tam się szuka porozumienia” – mówił jeden. Oj, pięknie się tam porozumieli. Tak bardzo, że nawet partie z nazwy chrześcijańskie solidarnie z innymi zwalczają chrześcijaństwo, świadectwo wiary zgodnie uznaje się tam za obrazę, a „katolik dialogu” dialoguje o wszystkim, tylko nie o Jezusie Chrystusie.

Starsza pani, która przed laty wyemigrowała do Niemiec, żaliła się mojej znajomej z Polski: „W naszej miejscowości zamykają kościół, wyobrażasz sobie?”. „A chodziłaś do niego?” – zapytała znajoma. Na to tamta: „No coś ty! Kto ma na to czas?”. Ludzie, którzy nie kochają Jezusa, są jednomyślni w poglądzie, że On za wiele wymaga. Ludzie, którzy odrzucają zasady moralne, są zgodni w przekonaniu, że moralność jest przeszkodą na drodze do wolności. Zgoda w ich rozumieniu oznacza zgodę na wszystko. Na przykład na bycie rozlazłym egoistą, zatroskanym tylko o to, żeby po seksie dzieci nie było. To wszystko są rzeczy, które mogą jednoczyć, ale taka jedność to pewnie i w Sodomie panowała. Jeśli coś wymaga sprzeciwu, to trzeba zrobić awanturę. Nie z człowiekiem, tylko o człowieka. Bo nie chodzi o jednomyślność. Chodzi o miłość. Zrealizowana miłość zrodzi prawdziwą jednomyślność. Dlatego w niebie kłótni nie będzie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy