Nowy numer 17/2024 Archiwum

Narnia reaktywacja

Myśl wyrachowana: Język chrześcijański – dobieranie słów tak, żeby podobały się "Gazecie Wyborczej".

Niedawno czytałem synom przed snem „Ostatnią bitwę” – końcową część „Opowieści z Narnii”. Czytając, doznawałem przedziwnego uczucia, jakby ta opowieść dotyczyła właśnie nas – tu i teraz. Oto ostatni król Narnii staje wobec świata, w którym wszystko zaczyna iść źle. Osła przebiera się w lwią skórę i wmawia się ludziom, że to potężny lew Aslan, odpowiednik Jezusa. Ludzie i mówiące zwierzęta służą tej karykaturze Boga, nią zaś posługują się cyniczni wyzyskiwacze. Wreszcie Aslan zostaje utożsamiony z Taszem – odpowiednikiem diabła i nazwany Taszlanem. Tym sposobem nie można już odróżnić dobra od zła. Nieliczne głosy rozsądku zostają zinterpretowane na opak i wydrwione. Narnię podstępem opanowują wojska sąsiedniej krainy, w której wyznaje się potwornego Tasza. Pada ostatni bastion zdrowego społeczeństwa – dumna stolica Ker Parawel. Wszędzie śmierć, krew i zniszczenie. Żyje jeszcze król z garstką wiernych mu istot. Mimo wszystko podejmują walkę. W ostatnim zwarciu giną jeden po drugim i wtedy dopiero widzą, że żyją. Ostrza mieczy nie wyrządziły im krzywdy, przeciwnie – otwarły drogę do krainy, gdzie spotykają wytęsknionego Aslana. I wtedy nadchodzi koniec. Paroksyzm cywilizacji okazał się epizodem zamykającym historię.

Kiedy obserwowałem kolejne rozprawy w procesie, który nam wytoczono, miałem nieodparte wrażenie, że jestem w ginącej Narnii. Jak mogło do tego dojść, że w kraju rozsądnych przecież ludzi tak odwrócono znaczenie słów i działań? Jak to się mogło stać, że w imieniu Rzeczpospolitej ktoś każe przepraszać za słowa, których się w ogóle nie powiedziało? Jak to możliwe, że bohaterem czyni się kogoś, kto publicznie domagał się śmierci swojego dziecka, a karze tych, którzy upominają się o jego życie? Gdy patrzyłem na zawzięte twarze ludzi, którzy zarzucali nam nienawiść, gdy słuchałem obłudnych przemówień i czytałem kłamliwe komentarze w gazetach, myślałem: „Jak można się temu sprzeciwić?”. I odpowiadałem sobie, że jeśli Narnia jest proroctwem, to chyba nie można. I wiecie co? Wieczorem po ogłoszeniu wyroku wpadłem w szampański nastrój, który w zasadzie trwa do dziś. Jakby młotkiem uderzyła mnie świadomość, że my przecież wcale nie musimy wygrywać! Po co to całe napięcie, skoro nie do nas należy zwycięstwo? Nie panujemy przecież nad tym. Sukcesy są poza naszymi kompetencjami. Do nas należy tylko walka. My możemy – i musimy – tylko trwać przy tym, od czego nie można odstąpić.

I co z tego, że sąd orzeknie: „mowa nienawiści”. Czy to sąd Boży? Co z tego, że w gazetach napiszą o nas jak o fanatykach? Czy to choćby o włos oddali nas od Chrystusa? Jakie ma znaczenie to, co powiedzą ludzie, skoro Bóg mówi coś innego? To naprawdę tylko chwila i już nas tu nie będzie. Gdy będziemy umierać, nie przyjdzie po nas sędzia z sądu okręgowego ani nawet apelacyjnego. Nawet przed panami ze Strasburga nie będziemy się tłumaczyć. Przyjdzie Jezus i nie będzie pytał o zwycięstwa. To On będzie zwycięstwem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy