Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Biały ręcznik siostry Bogdany

W 1974 r., rok przed śmiercią ks. Sopoćki, s. Bogdana została skierowana do pracy w domu zgromadzenia przy ul Poleskiej 42 w Białymstoku (dziś swoją siedzibę mają tam siostry Jezusa Miłosiernego). Tu ostatnie pięć lat swego życia spędził ks. Michał Sopoćko.

Miała 26 lat, dojeżdżała do Warszawy, żeby studiować grę na organach, a w domu zakonnym do jej obowiązków należało sprzątanie pokoju ks. Sopoćki. – Byłam przejęta, bo ksiądz był już mocno niedołężny, ale pomagała mi s. Zenona – starsza, jej się mniej krępował. Ja ścierałam kurze, prałam bieliznę, zamiatałam. Nie, nie pomagałyśmy księdzu w myciu. Do mycia przychodził pan Władysław, już dziś nieżyjący. S. Bogdanie przydzielono sąsiadujący przez ścianę z pokojem księdza pokój. Czasem, przygotowując się do zajęć, musiała ćwiczyć na fortepianie, co najmniej 2,5 godziny dziennie. Ale ksiądz nie narzekał. – A musiało go to męczyć – przypuszcza.

– I jeszcze mnie pytał: „co nowego?”, „jak poszło zaliczenie?”. Wstawał zwykle o 4.15 rano, ubierał się i modlił. Za dwadzieścia siódma przychodził pan Władysław, wkładał mu płaszcz, podawał laseczkę i wychodzili na Mszę. – A to wszystko było w ciszy, nigdy nie słyszałam zbędnych słów – pamięta siostra. – Na nic nie narzekał, choć dolegliwości miał dużo. Czasem tylko zażartował. Chodził, z trudnością szorując nogami po podłodze. „Jak siostra idzie, to chodnik jest prosty, a jak ja – to się zwija” – zagadnął mnie.

„Kiedyś na mnie też przyjdzie czas szorowania” – uśmiechnęłam się. Siostra podkreśla, że żył bardzo skromnie. Miał jedną sutannę, kamasze, które nosił latem i zimą, i bieliznę, którą kupiły i cerowały mu siostry. Na szafie trzymał zamknięte w walizce albę i ornat, które kazał wyjąć s. Bogdanie, kiedy zbliżało się jego odejście. Chciał być w nie ubrany do trumny. – W Środę Popielcową w lutym 1974 jeszcze posypywał wiernym głowę popiołem – opowiada siostra. – W czwartek pan Władysław jak zwykle zaprowadził go na Mszę, ale nogi ugięły się pod księdzem i wrócił do łóżka.

Szybko zmieniłam pościel, wezwałyśmy lekarza, który stwierdził, że to początek agonii. Rano odwiedzili go kapłani z kurii. Wieczorem przyszli znów odprawić Mszę w kaplicy za jego szczęśliwą śmierć. – Co jakiś czas tracił przytomność, oddychał ciężko, nawet krzyczał. Kazał sobie zakładać różaniec, potem znów medalik, prosił o pokropienie święconą wodą, jakby kogoś widział – mówi s. Bogdana. – Trzy dni trwała ta jego męka. Czuwałyśmy przy nim z gromnicami razem z s. Zenoną. W sobotę o trzeciej odwiedziły nas siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, które jechały do Krakowa. W ósemkę uklękłyśmy przy jego łóżku. Zmarł za pięć ósma wieczorem 15 lutego 1975, w dzień imienin s. Faustyny. Siostry właśnie kończyły odmawiać tajemnicę chwalebną.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy