Nowy numer 13/2024 Archiwum

Zasady gry

Prezydencki tupolew był wojskowym samolotem z wojskową załogą, lądującym na wojskowym lotnisku. Mimo to Rosjanie utrzymują, że stosowano cywilne procedury lądowania. Czy twierdzą tak by zdjąć odpowiedzialność z rosyjskich kontrolerów lotów, a obciążyć polskich pilotów?

W razie stosowania procedur cywilnych decyzja o lądowaniu należałaby do kapitana polskiej maszyny, a rosyjscy kontrolerzy mogliby jedynie doradzać. Gdyby natomiast obowiązywały procedury wojskowe, to odpowiedzialność za decyzję o lądowaniu spoczywałaby na obsłudze lotniska. Jest to więc kluczowe rozróżnienie w kwestii odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Z zeznań smoleńskich kontrolerów lotów, które ostatnio ujawniły polskie media, wynika, że konsultowali się w sprawie lądowania prezydenckiego tupolewa ze swoimi zwierzchnikami, bo bali się sami podjąć decyzję o zamknięciu lotniska. Siedzący w Moskwie przełożeni zadecydowali, żeby pozwolić Polakom lądować, „bo może im się uda”. Kontrolerzy wydali więc warunkową zgodę, przerzucając odpowiedzialność na Polaków. Zrobiliby to jednak wbrew rosyjskim przepisom, jeśli obowiązywałyby wojskowe procedury lądowania.

Wybór Donalda Tuska
Gdy doszło do katastrofy w Smoleńsku, prezydent Rosji Dmitirij Miedwiediew deklarował, że postępowanie służące wyjaśnieniu tej sprawy prowadzone będzie wspólnie przez Polaków i Rosjan. W ślad za tą deklaracją polityczną nastąpiły rozmowy na szczeblu specjalistów, w których Rosjanie zaproponowali badanie katastrofy zgodnie z regułami aneksu XIII konwencji chicagowskiej, według której badanie ma prowadzić strona rosyjska z udziałem polskiego obserwatora (akredytowanego). Stało się tak, mimo że konwencja chicagowska oraz jej załączniki dotyczą samolotów cywilnych, a nie wojskowych. Tymczasem prezydencki Tu-154 był samolotem wojskowym (należącym do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego), miał wojskową załogę i lądował w Smoleńsku na starym lotnisku wojskowym.
Wobec tego bardziej odpowiednią podstawą prawną dla badania przyczyn tragedii byłoby polsko-rosyjskie porozumienie z 1993 roku, mówiące, że „wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej FR lub rosyjskie wojskowe statki powietrzne w przestrzeni powietrznej RP prowadzone będzie – uwaga! – wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie”.

Rząd polski miał więc wybór pomiędzy badaniem katastrofy według procedur cywilnych (konwencji chicagowskiej) albo wojskowych (według porozumienia polsko-rosyjskiego z 1993 r.). Wybierając wariant wojskowy, Polska miałaby potencjalnie większe możliwości, bo badanie (a także tworzenie raportu) byłoby wspólnym dziełem Polaków i Rosjan. Tymczasem rząd polski wybrał wariant cywilny, według którego badanie i sporządzenie raportu należy do Rosjan. Polska ma jedynie prawo obserwowania tych prac przez tzw. akredytowanego (Edmunda Klicha) oraz prawo zgłoszenia własnego stanowiska wobec raportu wypracowanego przez stronę rosyjską. Wybór dokonany przez rząd Donalda Tuska był kontrowersyjny. Dyskusję na ten temat wszczęto już dość dawno, ale i tak będzie się ona toczyć jeszcze latami. Skoro jednak wybór został podjęty, to warto pokazać jego konsekwencje. Zwłaszcza że Rosja ma problemy z przyjęciem wszystkich skutków rozwiązania, które przecież sama zaproponowała. Dlatego teraz badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej jest jak mecz piłki nożnej, w którym drużyna rosyjska stosuje czasem reguły koszykówki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy