Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Zmarnowane męczeństwo?

W dniu wspomnienia męczeństwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki natknąłem się na kazanie ks. Józefa Tischnera, w którym powiedział: „Kogo i co usprawiedliwia ta ofiara? […] jeśli nie znajdziemy na to pytanie odpowiedzi, to męczeństwo będzie zmarnowane”.

Wyjaśniam: kazanie (https://www.miesiecznik.znak.com.pl/6612010ks-jozef-tischnerodkupienie-czyli-ofiara-w-przyszlosc/) zostało wygłoszone w Warszawie rok po śmierci ks. Popiełuszki. I choć nie padło w nim jego nazwisko, tylko mowa była o „tej trumnie”, wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Tischner, gorący orędownik beatyfikacji polskiego Męczennika, widział w jego ofierze kontynuację ofiary Chrystusa: „Znów okrucieństwo tego świata zadało cios, który obraca się przeciwko niemu. Zamiast strachu i rozproszenia pojawia się więź”. Czy jednak jest to więź głęboka? Czy zamiast niej nie dominuje rozpamiętywanie ran, pragnienie odwetu lub trwanie w tragicznej porażce „w starciu z fatum”? Czy nie zmarnujemy męczeństwa kapelana „Solidarności” i czy pozwolimy wydać mu społeczne owoce? – zdawał się pytać ks. Tischner. To ostatnie pytanie jest wciąż aktualne. I to bez względu na to, czy wyrazimy je w czasie przeszłym, czy w czasie przyszłym.

Zacznijmy od czasu przeszłego. Ofiara ks. Jerzego wydała swe owoce, nawet jeśli nie potrafiliśmy ich pomnożyć. Sądzę, że dzięki takim księżom, jak ks. Jerzy Popiełuszko, fala sekularyzacji i dechrystianizacji ogarnęła nas znacznie później. Ten kapłan z Żoliborza pokazał najpiękniejsze oblicze polskiego Kościoła, przyciągając do niego także ludzi poszukujących i niewierzących. Kościół okazał się dla tych ludzi – jak i dla wszystkich, których łączył sprzeciw wobec zła komunizmu – wsparciem i schronieniem. Więcej, jawił się dla nich jako oaza godności i wolności. Nikomu wtedy (poza komunistami) nie przychodziło do głowy, by traktować Kościół w kategoriach instytucji opresji lub zacofania. Nikt też (poza komunistami) – czy wierzył, czy nie wierzył – nie pomyślał, że krzyż może kogoś ranić lub krzywdzić. Krzyż, który trzymał w swych dłoniach ks. Jerzy, był symbolem wspólnoty dobra.

Sądzę, że dzięki ks. Jerzemu – dzięki jego ludzkiej życzliwości i otwartości, wierności wspólnym ideałom oraz czystości jego ofiary – w elitach opozycyjnych (a w szczególności w ich wpływowym laickim nurcie) utrwalił się pozytywny obraz Kościoła. Obraz ten nie mógł być bez znaczenia dla ich działalności, gdy rozpoczęły one konstruować lub współkonstruować nasze państwo po 1989 r. Oczywiście, nie oznaczało to, że tzw. lewica laicka (jakkolwiek by zwać tę formację) przestała być sobą. Oznaczało to jednak, że pewna granica w jej relacjach z Kościołem i z samym chrześcijaństwem długo nie została przekroczona. Idea Kościoła (a nawet samego chrześcijaństwa) jako naturalnej wylęgarni zła pojawiła się dopiero niedawno, i to raczej wśród ideowców nowego pokolenia – pokolenia, które nie miało doświadczenia sytuacji, w której (mówiąc i dosłownie, i w przenośni) bici przez komunistyczną władzę demonstranci chowali się w kościele (lub na odwrót: wychodzili na wolnościową manifestację ze świątyni).

Ks. Tischner powiedział w swym kazaniu, że trumna ks. Jerzego „jest dla nas nie tylko łaską, ale i upomnieniem. Tak, także upomnieniem.” Powiedziałbym: upomnieniem dla wszystkich. Dla jednych będzie to upomnienie, że nie pokazują – jak nasz Błogosławiony – najpiękniejszego oblicza Kościoła: Kościoła dobroci, prostoty, życzliwości, zatroskania, przyciągania szukających. Dla innych będzie to upomnienie, że nie są – jak żoliborski Męczennik – wierni Kościołowi, a tylko go krytykują, narzekają na niego, widzą w nim jedynie zło, chcą zmieniać jego naukę. Dla jeszcze innych będzie to upomnienie, że zamiast łączyć, dzielą. Przecież ks. Jerzy był i w Kościele tradycyjnym, i w Kościele otwartym. A raczej: był i jest w jednym Kościele – Kościele, który od wieków niezmiennie, a z życzliwością i otwartością, powinien głosić to samo. Warto dziś – pytając, czy nie zmarnowaliśmy (lub przynajmniej nie przejedliśmy) owoców męczeństwa z 1984 roku – przemyśleć powyższe upomnienia.

I jeszcze kilka słów o przyszłości. Nie wierzę, że kiedykolwiek osiągniemy taki stan społecznej więzi, jak w czasach pierwszej i podziemnej „Solidarności”. Nigdy już nie spotkamy się wszyscy jako ludzie dobrej woli, jak 3 XI 1984 r. na pogrzebie jej kapelana, gdzie (pomimo obaw represji) było nas prawdopodobnie blisko milion osób. (A obok siebie szli ludzie, którym później nie było już razem po drodze). Momenty dziejowe zdarzają się rzadko, a wolność – o którą walczyliśmy – z natury generuje podziały. (I to tak wielkie, że uczestniczył w nich nawet cytowany tu filozof). Czy jednak pomimo to ofiara ks. Jerzego może mieć znaczenie dla naszej przyszłości?

Według teorii Rene Girarda ofiara pojawia się wtedy, gdy poziom zła – nienawiści, agresji i przemocy – przekracza pewną granicę. W takiej sytuacji, aby zatrzymać dalszą jego eskalację, ktoś (lub coś) bierze to zło na siebie lub zostaje mu ono wrzucone na jego barki. Nie wiemy (lub nie wiemy do końca), jakie były intencje morderców ks. Popiełuszki i ich przełożonych. Nie wiemy, czy kierowali się oni tylko irracjonalną nienawiścią, czy także jakąś racjonalną kalkulacją. Wiemy jednak jedno: ich zbrodnia – w której symbolicznie skumulowały się dotychczasowe zbrodnie przeciw niewinnym ludziom „Solidarności” – przekroczyła pewną granicę. Wszyscy zobaczyli, że zło pogrążyło się w absolutnym absurdzie, a nienawiść osiągnęła swój szczyt. Rozumieli to nawet ludzie komunistycznej władzy, którzy przynajmniej udawali, że potępiają zbrodnię i pod naciskiem społecznym zaaranżowali pokazowy proces, który skazał na więzienie jej bezpośrednich sprawców. Można więc powiedzieć, że ofiara ks. Popiełuszki w pewnym sensie zatrzymała eskalację komunistycznego zła.

Wierzę, że ofiara ks. Jerzego działa i dziś. Działa w tym sensie, że chroni nas przed przekroczeniem niebezpiecznej granicy wzajemnej nienawiści. I przypomina nam, jak wiele – pomimo wszystko – nas łączy. Dlatego warto się wciąż modlić za naszą Ojczyznę za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki – patrona naszej pokruszonej solidarności.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak

profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania  Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.  

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami ich autorów i nie odzwierciedlają poglądów redakcji