Wulkan Nyiragongo wybuchł nagle. Rozżarzona lawa wlewała się do miasta, niszcząc je doszczętnie. Większości mieszkańców udało się jednak uciec. A potem odbudować swoje miasto.
Samochód podskakuje na ogromnych koleinach. W oczy wciska się pył. Wokół ciągnące się kilometrami pola zastygłej, ciemnoszarej lawy. Patrząc na ten księżycowy krajobraz, trudno uwierzyć, że Goma była uroczym miastem. O czasach kolonialnych świadczyły rozciągające się nad brzegiem jeziora wille. Teraz wszędzie dominuje szaro-czarna lawa, która stała się najtańszym i najbardziej dostępnym budulcem. Z niej zbudowano domy, ogrodzenia, drogi, a nawet uliczne stragany.
Życie na wulkanie
Do Demokratycznej Republiki Konga wjeżdżam z Rwandy. W 1994 r. właśnie tędy uciekali z Rwandy przed śmiercią ludzie z plemienia Tutsi. Potem powstały tu największe na świecie obozy dla uchodźców. Po wybuchu wulkanu 7 lat temu w rwandyjskim miasteczku Gisenyi schronienia szukali kongijscy pogorzelcy. Świadkowie opowiadają, że droga aż po horyzont zapełniona była ludźmi. Maszerowali, niosąc na głowach zawiniątka z dobytkiem całego życia. W regionie Północnego Kivu, którego stolicą jest Goma, od lat trwa wojna domowa, podsycana przez rwandyjskich rebeliantów. – Żyjemy jak na wulkanie. W każdej chwili może wybuchnąć i nasze życie znów legnie w gruzach – mówi jeden z Kongijczyków. Aktywność Nyiragongo badają wulkanolodzy i sejsmolodzy, nad politycznym kotłem nikt nie panuje. W centrum miasta ogromny chaos. Motory wciskają się między samochody, wszędzie pełno wyładowanych kapustą i trzciną cukrową „chukudu”, czyli czegoś na wzór drewnianej hulajnogi. Ze zdziwieniem patrzę na okna wznoszące się dosłownie kilka centymetrów nad powierzchnią ulicy, a obok tylko wystający znad asfaltu dach. Okazuje się, że to piętrowe budynki zalane lawą. Mieszkańcy za zrobienie zdjęcia żądają pieniędzy.
Wulkan Nyiragongo dał o sobie znać 17 stycznia 2002 r. Lawa popłynęła w kilku kierunkach. Jeden ze strumieni przeciął m.in. drogę prowadzącą do Rutshuru, drugi przepłynął obok lotniska, zmiatając z powierzchni ziemi niemal całe miasto. Wpadł do jeziora Kivu, zmieniając jego linię brzegową i zanieczyszczając wodę. Po zniszczeniu sieci wodociągów był to jedyny zbiornik wody pitnej dla ludności. Środki do dezynfekcji, które dostarczyły później organizacje humanitarne, nie neutralizowały całkowicie trujących substancji, które trafiły do wody wraz z popiołem wulkanicznym. Lawa płynęła z prędkością dochodzącą do 60 kilometrów na godzinę. Z dwóch kraterów wylało się jej ponad 200 mln metrów sześciennych. W mieście pootwierały się otwory, przez które zaczęła wypływać roztopiona lawa. Przypomniało to, że miasto leży dokładnie na pęknięciu płyty litosfery, stąd łatwo uaktywniały się stare kominy, wyrzucając na powierzchnię lawę. Goma stała się skamieniałym miastem. Czego nie zniszczyła lawa, strawiły pożary.
Wyścig z lawą
„Widzieliśmy ogień zbliżający się do naszego domu i musieliśmy uciekać. Niczego ze sobą nie zabraliśmy. Gdybyśmy próbowali, spłonęlibyśmy” – to dramatyczne świadectwo Betty Nyilaburu przytacza dwumiesięcznik „My a Trzeci Świat”, wydawany przez gdański ośrodek Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI. Jego członkowie jako jedni z pierwszych organizowali pomoc dla mieszkańców Gomy, głównie dla dzieci. Rodzina Bienvenue Mutujamamby straciła wszystko. Odette Nyiraminani chwyciła tylko 10-miesięcznego syna Patryka. Mając lawę za plecami, biegła, by ratować życie. – Gdy wulkan zaczął wypluwać wrzącą lawę, pomyślałam najpierw, że to był grzmot. Miasto było okryte dymem i prawie nie mogliśmy oddychać.
Przekroczyliśmy granicę i dwa dni spędziliśmy na polu manioku koło Gisenyi, aż Czerwony Krzyż nas zabrał do obozu Mudende – opowiada. Ntako Maeshe ma 34 lata i jest nauczycielem w szkole. Widział swój dom w północnej dzielnicy Virunga, pochłonięty w całości przez lawę. W jej płonących strumieniach zginęły jego dzieci. Niesienie pomocy było utrudnione. Języki lawy podzieliły miasto na odcięte od siebie rewiry. Jeszcze kilka tygodni po erupcji lawa była tak gorąca, że wystarczyło w zewnętrznej stwardniałej skorupie wydłubać otwór, by móc jej używać zamiast pieca do przygotowywania posiłków. Z katedry, przypominającej kształtem widniejący na horyzoncie wulkan, zostały tylko sczerniałe od ognia kikuty krokwi i osmalone resztki ścian. Do dziś świątynia nie została odbudowana.
(obraz) |
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się