Nowy numer 13/2024 Archiwum

Wychowałyśmy się przy księdzu

Wychowuje się nie wtedy, gdy człowiek zabiera się za wychowywanie kogoś, a wtedy, gdy odkrywa własne wnętrze

Już dawno po kolędzie, szopka rozebrana, ale tematy wracają w pamięci. W końcu przez 20 dni po 8 godzin wysłuchiwałem parafian. Narzekanie z kolędowej tematyki jakoś zniknęło. Ludziom nie jest lżej, ale nawykli, że życie trzeba brać za rogi, a płacze nie pomogą. To dobrze. Od Beaty, dwudziestokilkuletniej studentki, do niedawna ministrantki, usłyszałem coś, co mnie mile zaskoczyło. Zaczęliśmy liczyć lata mojego pobytu w parafii, ministranckiej służby jej i jej siostry, kolejnych kolęd. „Bo właściwie to my wychowałyśmy się przy księdzu”. Nooo, tak – bąknąłem. Nigdy przedtem nie pomyślałem w ten sposób. Że jakaś przynajmniej część młodego pokolenia przy mnie się wychowała. Lata katechezy, lata bycia razem w zakrystii. Coroczne tygodniowe wyjazdy w góry.

Nie mam regularnych zbiórek ministranckich, ale codziennie jestem z dziećmi (i młodzieżą) w zakrystii, rozmawiamy o wszystkim i jeszcze o czymś. Mój sposób wartościowania wielu spraw jakoś przesiąka w ich umysły i serca. Widzą, gdy jestem pełen radości (wiem to od nich). Widzą, gdym zmęczony. Kiedyś, gdy byłem na coś wściekły i w ogóle miałem zły dzień, to mnie upomnieli. Usłyszałem: „Humory to sobie może ksiądz mieć u siebie w domu, ale tutaj?”. A nie tylko humory potrafiłem pokazać – inne swoje wady także. To jest cena bycia blisko. Kiedy indziej ktoś z nich powiedział: „Ksiądz dużo od nas oczekuje, ale niczego nie żąda”. Zawsze wiedziałem, że wychowuje się nie wtedy, gdy człowiek zabiera się za wychowywanie kogoś – ale wtedy, gdy odkrywa swoje własne wnętrze. Jakoś jednak nie zauważałem tego na co dzień.

Dopiero Beata mi to na kolędzie uświadomiła. Ucieszyłem się, nie powiem, bo poczułem, że te lata nie były zmarnowane. Ale i przestraszyłem się, bo skoro ci młodzi ludzie wychowali się przy mnie, to pewnie i z tych moich błędów i wad coś w nich wsiąkło... Wróciła także w pamięci rozmowa z bacą o kadencyjności proboszczów. Przecież za siedem lat kadencji nikt by przy mnie nie wyrósł. Po kilku przeprowadzkach to moja pierwsza parafia, gdzie mogę obserwować efekty wzrastania. Nie tylko w młodym pokoleniu, w dorosłych także. Chwalę się? Nie. Cieszę się, że właśnie tak jest. Dobrze, że choć po południu mego życia Pan Bóg pozwala mi cieszyć się tak zwyczajnie, po ludzku i po ojcowsku, że ktoś wychował się przy mnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej