Nowy numer 38/2023 Archiwum

Zaskocz mnie

Netflix traci subskrybentów. Wygląda na to, że największa na świecie platforma z filmami i serialami osiągnęła szczyt swoich możliwości.

Ta wiadomość wywołała lawinę komentarzy dotyczących zarówno strony biznesowej, jak i programowej. Co do biznesu, wciąż jest on bardzo dochodowy. Mówimy bowiem o ponad 200 mln widzów na całym świecie. Spadek o 200 tys. nie przysporzy Netflixowi kłopotów, chyba że mamy do czynienia z początkiem jakiegoś procesu. A wiele na to wskazuje, bo potentat oferujący bardzo dużo za niewielki abonament wysyła sygnały o poszukiwaniu nowego modelu finansowania, w którym mają pojawić się reklamy, dotąd na tej platformie nieobecne. A więc spodziewa się dalszego odpływu subskrybentów. Nie jest to jedynie efekt konkurencji. Mówimy o globalnej firmie, której mniejsi gracze nie są w stanie wyrządzić krzywdy. Owszem, jesteśmy zewsząd atakowani ofertami innych platform. To prawda, że zarówno HBO, jak i Canal+ mają repertuar ambitniejszy i bardziej wartościowy, a o widzów walczy jeszcze kilku mniejszych dystrybutorów. Ale komentarze, że Netflix traci, bo ma gorsze filmy i przesadza z poprawnością polityczną, to raczej subiektywne opinie niż obiektywne analizy.

Netflix ma w ofercie zarówno arcydzieła, jak i gnioty. Pierwszych niewiele, drugich zatrzęsienie, ale proporcje oddają przecież gusty widzów. Pokazują to rankingi najchętniej oglądanych tytułów. Zaspokajane są różne gusty, w czym więc problem? Moim zdaniem w przesycie. Wszystko jest dobre, ale do czasu. Ile seriali podobnych do siebie można oglądać? Ile filmów o zombie, seryjnych mordercach czy narkotykowych baronach widz jest w stanie wytrzymać? Z jednej strony znużenie jest nieuniknione, z drugiej nie bardzo wiadomo, jak w tym oceanie tytułów szukać czegoś naprawdę ciekawego.

Coś chyba jest na rzeczy, skoro już na otwarcie serwisu z filmami użytkownik dostaje od niedawna opcję „zaskocz mnie”. Oznacza to, że nie wystarczy już personalizacja oferty, czyli układanie jej według algorytmu uwzględniającego nasze wcześniejsze wybory. Nie wystarczy, bo przecież chcemy się wyrwać z repertuarowej rutyny. „Zaskocz mnie” to w gruncie rzeczy powrót do programowania, którym posługują się tradycyjne kanały telewizyjne, oddanie inicjatywy nadawcy. To przecież jego zadanie, by zaoferować nam ciekawy film, wciągający serial, inspirujący dokument.

Podobno taka telewizja, z jaką dorastaliśmy, z zadaną nam ramówką, nie ma przyszłości. Przekonywano nas od dawna, że jesteśmy już zanurzeni w świecie cyfrowym, gdzie każdy sam układa sobie wieczór z ulubionych tytułów. Jedni to lubią, inni nie. Potrzeba bycia zaskakiwanym, a zarazem dowartościowanym, jest na tym rynku niedoceniana. Wygra ten, kto sprawi, że nie będziemy mieć poczucia zmarnowania czasu przed ekranem.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast