Nowy numer 17/2024 Archiwum

Uchodźcy klasy B i C

W Niemczech, Czechach i Holandii coraz głośniej słychać niezadowolenie z faktu, że wśród uchodźców wojennych z Polski są również mieszkańcy Poznania, Wrocławia, Torunia, Bydgoszczy, a nawet Gorzowa.

Oburzenie wydaje się słuszne - wszak atak rosyjski koncentruje się wokół Augustowa, Siedlec, Warszawy i Tarnowa, a parę ataków rakietowych na Kalisz czy nawet przedmieścia Szczecina nie stwarza zagrożenia dla zachodniej części Polski…

Jak zareagowalibyśmy na podobne głosy, gdyby przyszło nam mierzyć się z tym samym, z czym od blisko 2 miesięcy zmagają się Ukraińcy? Jak czuliby się mieszkańcy Katowic, Wrocławia, Piły czy Gorzowa Wielkopolskiego, którzy trzy noce przed ucieczką na Zachód spędzili w schronach (gdyby w ogóle takie mieli w takiej liczbie, w jakiej mają Ukraińcy), nawet jeśli ostatecznie rakiety nie spadły na ich miasta? Czy mieszkańcy Łodzi mieliby powody do niepokoju, gdyby rakiety i bomby spadały na Warszawę, czy dopiero wtedy, gdyby niszczony był Zgierz lub Pabianice? Czy mieszkańcy Katowic z ewakuacją musieliby czekać na doniesienia o rozwoju wypadków w Łodzi i Tarnowie, czy mogliby zacząć myśleć o ucieczce dopiero po telefonie od znajomych z Bytomia i Chorzowa, że właśnie uciekają z bombardowanych kamienic?

Brzmi absurdalnie? To skąd coraz śmielsze tu i ówdzie szemranie, że nie wszyscy Ukraińcy mieli powody, by uciekać do Polski czy innych krajów? Skąd wypominanie, że ci z Tarnopola czy Iwano-Frankiwska przesadzają z paniką, mogli czekać na miejscu, bo przecież niebezpiecznie to jest w Mariupolu, Charkowie i oczywiście Donbasie? Tak, mam znajomych, którzy w ubiegłym tygodniu wrócili w okolice Tarnopola. Po paru tygodniach spędzonych w niepewności w Polsce. Normalne rodziny, które miały swoje plany wakacyjne, mają swoje domy, mieszkania, często dobrze płatne - jak na ukraińskie warunki - prace i stanowiska. Nie przyjechali po żaden socjal czy inny garnuszek. Wyglądali jak wybawienia każdej informacji, że już jest spokojniej, że można wracać. Niektórzy zaryzykowali i wracają. Do Kijowa codziennie wraca kilkadziesiąt tysięcy osób. Choć zagrożenie wcale nie minęło. Niektórzy mówią, że przecież we Lwowie jest bezpiecznie, o czym świadczy duża liczba uchodźców wewnętrznych, którzy tam szukają tymczasowego schronienia. Szukają tam, bo nie chcą wyjeżdżać z kraju. A rakiety rosyjskie już nie raz i nie dwa spadały również pod samą polską granicą…

Zanim zaczniemy innym wytyczać „linie demarkacyjne” czy inne granice bezpieczeństwa, pomyślmy, że w razie podobnego nieszczęścia u nas (chcemy wierzyć, że do tego nie dojdzie), mieszkańcy Łodzi, Katowic czy Gorzowa nie będą czekać na rozwój wypadków pod Augustowem, Sanokiem czy Tarnowem. A wtedy z pewnością nie chcieliby usłyszeć w kraju przyjmującym, że z nich to tacy uchodźcy drugiej czy trzeciej kategorii.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny