Literackie obrazy apokalipsy bywają odzwierciedleniem czasu, w którym powstają.
Znaki na niebie i ziemi, kataklizmy, wojny, zarazy i anielskie trąby – spektakularne zjawiska napełniające strachem i pobudzające wyobraźnię. Niemal od zawsze były przedmiotem zainteresowania pisarzy i poetów. I nic dziwnego – w końcu przy tworzeniu literackiej wizji apokaliptycznych wydarzeń artysta może sobie pozwolić na taki rozmach, którego nie dostarcza żaden inny temat. Człowiek pióra, który weźmie na warsztat apokaliptycze wizje, ma też spore szanse na znalezienie szerokiego grona odbiorców, bo przecież pytania o koniec świata, koniec dziejów, o ostateczny triumf dobra nad złem dotykają naszych podstawowych lęków i nadziei. Literatura podejmuje więc próbę odpowiedzi na nie. Czasem jest to odpowiedź wywiedziona wprost z Apokalipsy św. Jana, choć bywa, że symbole zaczerpnięte z natchnionej księgi przeniesione są we współczesne bądź baśniowe realia. Innym razem mamy do czynienia z wizją polemiczną. Zdarza się też, że pisarzy fascynuje jedynie groza biblijnego tekstu, barwność obrazów, nośność symboliki. Warto jednak postawić pytanie o to, w jakich okolicznościach ludzie słowa najczęściej sięgają po apokaliptyczne wizje i czemu w zasadzie mają one służyć? Czy niosą nadzieję, czy też – przeciwnie – potęgują lęki i niepokoje?
Księga pocieszenia
Sama Apokalipsa św. Jana, choć dała nazwę gatunkowi literackiemu, nie pojawiła się w próżni, lecz wpisywała się w pewien nurt tekstów istniejących już wcześniej, zarówno w judaizmie, jak i wśród pierwszych chrześcijan. Dziś mówimy o nich, że są to teksty apokaliptyczno-prorockie, a ich przykładem jest chociażby biblijna Księga Daniela. Wspólną ich cechą jest to, że zawierają symboliczne wizje dotyczące rzeczy ostatecznych, zaś autor przemawia w imieniu Boga (samo słowo „apokalipsa” pochodzi od greckiego apokalypsis, oznaczającego objawienie) – poucza o przyszłości, napomina, grozi, ale i pociesza.
Właśnie pocieszenie, wbrew temu, co może sugerować pełna grozy symbolika, wydaje się nadrzędnym celem natchnionego autora Apokalipsy św. Jana. Pierwszymi adresatami księgi byli bowiem głównie chrześcijanie Azji Mniejszej, prześladowani za to, że nie chcieli oddawać czci cezarowi. Wizja ostatecznego zwycięstwa Kościoła miała podtrzymać ich na duchu. W literaturze często działo się podobnie: pisarze sięgali po motyw apokalipsy, by dać nadzieję, że nawet w najbardziej mrocznych wydarzeniach ukryty jest sens, który w pełni ujawni się w przyszłości. Warto zwrócić uwagę, że np. w polskiej literaturze zagęszczenie apokaliptycznych motywów następowało zwykle w czasach szczególnie dla nas trudnych. Widać to chociażby w twórczości romantyków, powstającej w okresie niewoli polskiego narodu. W III części „Dziadów” Adam Mickiewicz zawarł scenę widzenia księdza Piotra, w której naród, gnębiony niczym Chrystus na krzyżu, ginie po to, by odkupić winy Europy, a ostatecznie – odrodzić się i zmartwychwstać. Jak przystało na utwór inspirowany filozofią mesjanistyczną, cierpienie narodu zostało tu wpisane w Boski plan zbawiania świata – nie chodzi tu więc tylko o odzyskanie niepodległości, ale przede wszystkim o sprawy ostateczne. W widzeniu pojawia się też postać tajemniczego wskrzesiciela. I choć badacze do dziś głowią się nad znaczeniem jego imienia, to trudno we frazie: „A imię jego czterdzieści i cztery” nie doszukać się apokaliptycznego stylu.
Moda na pesymizm
Zanurzone w eschatologii są też wizje zawarte w utworach pozostałych dwóch naszych romantycznych wieszczów, takich jak np. „Król-Duch” Juliusza Słowackiego czy „Nie-Boska komedia” Zygmunta Krasińskiego. Drugi z tych utworów kończy się obrazem Chrystusa „wspartego na krzyżu oburącz jak na szabli mściciel” i słowami: „Galilaee, vicisti!” (Galilejczyku, zwyciężyłeś!). Można jednak dyskutować, na ile jest to wizja wywiedziona z chrześcijaństwa. Czytając „Nie-Boską komedię”, nie mamy całkowitej pewności, czy Chrystus z finałowej sceny przynosi światu zbawienie, czy tylko ostateczną zagładę.
Po obrazy apokaliptyczne sięgali też chętnie twórcy Młodej Polski, jednak z zupełnie innych niż romantycy względów. Ich obecność wiąże się raczej z dekadenckimi nastrojami panującymi w Europie przełomu XIX i XX wieku, swoistą „modą na pesymizm” panującą wśród zblazowanych artystów tego czasu, szukających uśmierzenia swoich niepokojów w alkoholu, narkotykach czy innych przejawach mniej lub bardziej wyrafinowanego hedonizmu. Tendencje te często określa się francuskim mianem fin de siècle, co tłumaczy się jako „koniec wieku” lub „koniec epoki”. Tom wierszy Jana Kasprowicza pod wymownym tytułem „Ginącemu światu” jest tylko jednym z wielu przykładów literatury, która wyrosła w tej atmosferze. To zbiór pełen rozpaczy, w którym biblijne parafrazy służą budowaniu katastroficznej wizji. Człowiek jest w nim przedstawiony jako istota okrutna, ale i Bóg jawi się jako milczący i nieczuły. W wierszu „Dies irae” dzień końca świata okazuje się przede wszystkim dniem gniewu, a nie pocieszenia i nagrody dla sprawiedliwych.
Płonące łąki krwi
O ile młodopolskie obrazy apokalipsy były głównie wynikiem subiektywnego odczuwania epoki przez artystów, to młodsze o ponad pół wieku pokolenie Kolumbów doświadczyło katastrofy w sposób namacalny, wchodząc w wiek dojrzały w tym samym czasie, w którym rozpoczynała się II wojna światowa. Dlatego często nazywa się tę generację także „pokoleniem apokalipsy spełnionej”. Obrazy budzące skojarzenia z Apokalipsą św. Jana są silnie obecne w wierszach Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czy Tadeusza Gajcego, a także ich rówieśnika Tadeusza Różewicza, który wojnę przeżył, ale pozostał nią „porażony”. Białe czaszki toczące się u Baczyńskiego „przez płonące łąki krwi” czy „furgony porąbanych ludzi/ którzy nie zostaną zbawieni” u Różewicza – to właśnie wizje owej apokalipsy spełnionej. Autorowi „Ocalenia” poczucie, że świat w jakimś sensie już się skończył i trzeba na nowo „szukać nauczyciela i mistrza”, będzie zresztą towarzyszyć przez całe twórcze życie.
Także w literaturze światowej wojna zaowocowała dziełami, w których rozgrywają się ostateczne starcia między siłami dobra i zła. Warto przypomnieć chociażby, że w czasie II wojny powstała duża część cyklu „Władca Pierścieni” Johna Ronalda Reuela Tolkiena czy „Trylogii kosmicznej” Clive’a Staplesa Lewisa, w której trzecim tomie Ziemi grozi opanowanie przez opętanych naukowców totalitarystów, a obrona planety przeobraża się w walkę duchową. To zresztą niejedyny raz, kiedy Lewis sięga po motywy apokaliptyczne. „Ostatnia bitwa” z 1956 r., książka wieńcząca cykl „Opowieści z Narnii”, jest niemal „przekładem” Apokalipsy św. Jana na język baśni.
Innego końca świata nie będzie
Nawiązania do apokalipsy nie zawsze muszą jednak mieć wymiar kosmiczny. Dowodzi tego chociażby „Mała apokalipsa” Tadeusza Konwickiego, w której katastrofa dokonuje się w pojedynczym człowieku zniewolonym przez totalitarny system. To ważny trop, bo przecież i biblijne symbole należy odczytywać nie tylko w perspektywie spektakularnych wydarzeń dotyczących całej ludzkości. Duchowa walka toczy się także w każdym z nas, często w sposób trudny do zauważenia na zewnątrz. Może więc będzie tak, jak pisał Czesław Miłosz w „Piosence o końcu świata”?
A którzy czekali błyskawic i gromów, Są zawiedzeni. A którzy czekali znaków i archanielskich trąb, Nie wierzą, że staje się już. Dopóki słońce i księżyc są w górze, Dopóki trzmiel nawiedza różę, Dopóki dzieci różowe się rodzą, Nikt nie wierzy, że staje się już.
Ten niemal arkadyjski, a przynajmniej zwyczajny koniec świata jest oczywiście literacką prowokacją. Zwraca jednak uwagę na coś ważnego: że to, co ostateczne, rozgrywa się w nas codziennie. Warto podążyć za tą intuicją poety. Bo choć sam Chrystus zapowiadał „znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwogę narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy” (Łk 21,25), to mówił też, że „o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (Mk 13,32). Koniec świata może być więc całkiem inny od tego, który kreśli przed nami – czasem nawet wybitna – literatura. Jak zatem się na niego przygotować? Także tego dowiadujemy się z Ewangelii: „Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie” (Łk 21,36). •