Nigdy nie zapomnę 105-letniej pani Marii, do której co miesiąc przychodziłem z Panem Jezusem. Jej życie przebiegało między łóżkiem a fotelem. Nie mogła chodzić, nie potrafiła już wyraźnie wymawiać słów, ale radość, jaką pani Maria miała w sobie, którą obdarzała mnie za każdym razem, gdy się u niej pojawiałem, była niezmierzona.
Jej oczy były pogodne i uśmiechnięte, jej słowa ogrzewały, choć trudno było wyłapać ich znaczenie. Tą radością obdzielała wszystkich. Pomyślałem, że należałoby do pani Marii przyprowadzać tabuny młodych malkontentów i złośników, by zarazili się jej radością. Wielu jest dzisiaj ekspertów od kpiny i szyderstwa, wielu odbiorców tandetnych kabaretów, lecz niewielu takich, którzy potrafią się cieszyć jak pani Maria.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.