Nowy numer 19/2024 Archiwum

2 tysiące kilometrów na traktorach do Lisieux. O pokój i pojednanie

25 lat temu powstała Wspólnota „Betlejem”. Ks. Mirosław Tosza opowiada o głośnej wyprawie traktorami do Lisieux. I przypomina, że biedni nie są problemem, ale zasobem i darem.

Święta Teresa była bohaterką waszej traktorowej pielgrzymki. W domu wisi jej wizerunek. Dlaczego ta prosta dziewczyna stała się tak ważna w życiu księdza i wspólnoty?

Trudno się mówi o przyjaźniach, zwłaszcza duchowych, i to jeszcze ze świętą… Mam poczucie, że to nie my wybraliśmy Teresę, ale ona nas, z sobie znanych powodów. Mam pewne podejrzenia: Teresa ma słabość do słabych. Lubi ich towarzystwo i lubi też podpowiadać im, jak słabość przekuć w siłę. Ma na to kilka pomysłów i parę patentów. Fascynują mnie jej prostota i determinacja, radykalne posłuszeństwo i odwaga w szukaniu nowych dróg. Kiedyś powiedziała, że kiedy się porównuje z wielkimi świętymi, to wypada przy nich jak ziarnko piasku przy wielkiej górze. Ale dla niej to nie był powód do rezygnacji z dążenia do świętości. Mówiła, że wielcy ludzie osiągają świętość przez mozolne wspinanie się po stopniach doskonałości. Ona z kolei zdobędzie ją, jadąc… windą! „Windą, która uniesie mnie do Nieba, są Twoje ramiona, Jezu”. Gdy jej mama jeszcze żyła (a zmarła, gdy Teresa miała cztery lata), Tereska lubiła się bawić na schodach. Wchodziła na kolejny stopień schodów i wołała: „Mamo!”, a gdy ta odpowiadała, wstępowała na kolejny i znów wołała. Była w tym nieustępliwa… Gdy mamie znudziła się zabawa, schodziła po nią, brała na ręce i wynosiła na piętro. Myślę, że właśnie wtedy Teresa wpadła na pomysł z windą.

Wydaje mi się, że jest nam ze św. Teresą po drodze do Boga i do rozumienia Ewangelii. Bliski jest mi jej pomysł na życie, jej spojrzenie na to, co w życiu ważne i kim jest Bóg, jak układać z Nim relację i jak ją przekładać na więzi z ludźmi. Uważam, że to jest doświadczenie absolutnie uniwersalne, ale wyjątkowo aktualne dla ubogich i… księży. Teresa odbyła tylko jedną pielgrzymkę zagraniczną: pojechała z ojcem i siostrami do Rzymu, żeby poprosić papieża Leona XIII o zgodę na wstąpienie do zakonu, bo przełożeni nie chcieli jej przyjąć ze względu na jej wiek. Do tamtego momentu nie rozumiała reformy karmelu. Za oczywistą uważała modlitwę o nawrócenie grzeszników, ale nie rozumiała, dlaczego ma się modlić za księży, skoro są święci. Po tej pielgrzymce i po spędzeniu mnóstwa czasu w towarzystwie prałatów i monsiniorów zrozumiała, dlaczego karmel ma się modlić za księży.

Bardzo trzeźwo oceniała rzeczywistość. W swoich wypowiedziach nie szczędziła też ostrych słów.

Niektórzy uważają ją za sentymentalną: mała Terenia z rumianymi policzkami i naręczem róż. A ona miała charakter! I była do bólu konkretna. W jej zeszycie z dzieciństwa zachował się taki wpis: „Jezu, oddaję Ci wszystko!”. A na marginesie dopisane ołówkiem: „Celina jest mi winna pięć franków”. Tak, miała cięty język i duże poczucie humoru. Podobno świetnie parodiowała księży, którzy przychodzili do karmelu i wygłaszali kazania. Wszyscy się zaśmiewali. Potrafiła też śmiać się z siebie. Gdy była ciężko chora, przyniesiono jej do celi mały piecyk węglowy. W karmelu było przerażająco zimno. W nocy woda do mycia zamarzała w misce. Teresa skwitowała to: „Męczennicy pójdą do nieba z narzędziami tortur, a ja z tym piecykiem”. Wewnętrzna wolność kogoś, kto już wie, że niebo nie jest za coś, ale z daru. Widziałeś film o Teresie?

A da się zrobić dobry film o zakonnicy klauzurowej?

Tak! Nakręcił go Alain Cavalier, francuski reżyser, który był ponoć ateistą. Spędził kilka godzin pod karmelem w Lisieux: siedział na ławce i zastanawiał się, co te kobiety robią przez całe życie w tym dobrowolnym więzieniu za klauzurą. Stwierdził, że albo są wariatkami, że dają się zamknąć na całe życie za kratkami, albo jest jakaś tajemnica, której nie zna. Przeczytał rękopisy Teresy i nakręcił film. W opinii wielu ludzi, w tym znawców Teresy, to najlepszy film o niej, zrobiony właśnie przez ateistę. Genialna odtwórczyni głównej roli, młodziutka Catherine Mouchet, za tę rolę otrzymała Cezara. Dla niektórych fanów hagiografii film kontrowersyjny, ale naprawdę warto go zobaczyć.

A dlaczego Teresa w Betlejem?

O pierwszym powodzie już wspomniałem: ma słabość do słabych i uczy, jak się ze słabością uporać. Ludzie bezdomni często są jakby utkani ze słabości. Mają za sobą zgliszcza, straty, być może takie nie do odpracowania. A Teresa mówi, że nie jest tak ważne, co za sobą zostawiają. Mogą się na tym skupiać, mogą się użalać do końca życia nad swoją słabością, ale mogą tę słabość z całą otwartością oddać Bogu. On jest naszym Ojcem, a my jesteśmy Jego dziećmi i nasza słabość wyzwala w Nim tkliwość.

Święta Teresa mówi, że najtrudniejsze jest się na to zgodzić, uznać to i przyjść do Boga.

To jest ta mała droga dziecięctwa duchowego, w której Teresa wyzwala nas z efekciarstwa, mierzenia sukcesów. Ona też za Janem od Krzyża mówi, że to nie wielkość czynu decyduje o jego wartości, ale miłość, jaką się w czyn wkłada. Czyn może być niepozorny, ale zrobiony z miłości ma o wiele większe znaczenie niż jakieś spektakularne dzieła czy uciułany tak zwany dorobek życia – i to jest dobra nowina dla wszystkich, których życie jest w jakiś sposób ograniczone. Na przykład gdy rodzi się ciężko chore dziecko i całe życie rodziców koncentruje się wokół niego, wydaje się, że przez to tracą niepowtarzalne okazje, szansę na realizację marzeń czy planów. Mogą żyć w poczuciu żalu do Boga, ale ta mała święta pokazuje, że nie jest ważne, jak spektakularne rzeczy robimy, tylko jak kochamy. Ona była przekonana, że sposób, w jaki przeżywamy nasze tu i teraz nie tylko ma wpływ na nasze życie, ale na cały świat. Jest patronką misji, chociaż nigdy na misję nie pojechała. Jest doktorem Kościoła na równi ze św. Augustynem, św. Hieronimem, wielkimi teologami, a skończyła oficjalną edukację w podstawówce. To fantastyczne odkrycie dla ludzi bezdomnych, bo bezdomny, który przychodzi do Betlejem, może żyć z poczuciem żalu do siebie, do innych i do Boga, że jego życie jest takie, jakie jest, może cały czas wracać do swoich porażek, nieudanego życia, związków, i na tej przeszłości się zafiksować, bać się, co przyniesie jutro – a Teresa uczy, żeby nie żyć w stanie zawieszenia, tylko zaangażować się w codzienność na miarę swoich sił. To w teraźniejszości oddanej Bogu i przeżywanej z Nim odkrywamy naszą przyszłość i Boże plany dla nas. To jest dobra nowina nie tylko dla bezdomnych.

2 tysiące kilometrów na traktorach do Lisieux. O pokój i pojednanie   Lisieux, Francja Roman Koszowski / Foto Gość

Święta Teresa dogadałaby się dzisiaj z papieżem Franciszkiem.

Ojciec święty w tej swojej słynnej skórzanej torbie, którą zabiera w każdą podróż, oprócz brewiarza zawsze ma Rękopisy autobiograficzne św. Teresy. To nie jest przypadek.

W twoim pokoju wisi też portret papieża Franciszka. Ludzie ubodzy i bezdomni są mu bardzo bliscy, o czym świadczą chociażby łaźnie na placu św. Piotra, wspólne posiłki… Drugi człowiek – zadanie czy przeszkoda?

Wychodząc od myślenia Franciszka, możemy zobaczyć, że biedni nie są problemem, ale zasobem, darem, z którego Kościół może czerpać, by w pełni żyć Ewangelią. To są te słynne Franciszkowe peryferia. Bardzo mnie ta perspektywa poruszyła: idziemy na peryferia, do biednych, nie tylko po to, by im ZANIEŚĆ światło, ale by je tam ODNALEŹĆ!

Jednocześnie papież nie ukrywa, że przy takim wyjściu można się pobrudzić. W zasadzie jest to nieuniknione.

To wręcz warunek. Początkowo możemy się wzbraniać, obawiać, nawet brzydzić. Ale łaska idzie przed nami. Gdy się odważymy wyruszyć i pobrudzić, będzie na nas czekała na miejscu.

Wyciągasz rękę do człowieka bez domu, brudnego, chorego. Pan Darek mówił o swojej chorobie. Kładzie się spać, rano wstaje i ma pełno wrzodów.

Tak. Przyszedł do nas z tymi wrzodami. Okropnie to wyglądało.

Powiedział: „Przyszedłem tutaj schorowany, wypity, zmenelowany, i nagle ktoś się mną zajął”. Zaczął słyszeć pytania: „Kiedy wrócisz?”. Poczuł, że komuś na nim zależy. Ale trzeba było go dotknąć, przytulić, przyjąć, porozmawiać z nim, mieć do niego cierpliwość, czekać na niego.

To przeniesienie akcentu z moralnej oceny w stronę relacji z drugim człowiekiem, czasem trudnej, wymagającej ubrudzenia się, ale z miłością. Mówiliśmy o papieżu Franciszku czy Janie Pawle II, ale tego zwrotu dokonali nie oni, tylko sam Chrystus. On jest pierwszym Miłosiernym Samarytaninem, który opatruje nasze rany i leczy nasze wrzody. Naszej pobożności nie liczy się ilością czasu spędzonego w świątyni i liczbą ofiar złożonych przed ołtarzem, ale sposobem, w jaki traktujemy innych. Samarytanin się zatrzymał i pomógł. Kapłan i lewita wracali ze świątyni i przeszli obok. Dlatego z jednej strony boli mnie, że Franciszek jest tak nierozumiany, a z drugiej cieszy, bo to znaczy, że on idzie drogą Ewangelii: jest krytykowany za to, za co był krytykowany Chrystus. W uszach wielu ludzi brzmi to może jak herezja, ale to Chrystus przestawia akcenty i mówi, że nie chce takiej pobożności, takich ofiar, takiego czasu, jeśli jesteśmy nieludzcy dla ludzi (por. Mt 5, 23–24; Łk 18, 9–14; J 8, 1–11). W Pierwszym Liście św. Jana jest też napisane, że jeżeli nie kochamy bliźniego, którego widzimy, to jak możemy kochać Boga, którego nie widzimy (por. 1 J 4, 20). Konsekwencją wcielenia Chrystusa jest to, że czcimy Boga, służąc drugiemu, a szczególnie ubogim – „Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść” (Mt 25, 35).

Przychodzi mi na myśl ewangeliczna historia o jawnogrzesznicy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Jezus w ogóle nie zaprząta sobie głowy kwestią moralności, staje za to całym sercem po stronie tej kobiety. Mężczyźni, którzy zebrali się wokół niej i chcieli ją ukamienować, działali według prawa. Jezus, stając bezwarunkowo po stronie człowieka, łamał to prawo. Ewangelia do tego stopnia niewygodna, że na cztery wieki wyleciała z Pisma Świętego.

Święty Paweł bezpośrednio doświadczył, do czego może doprowadzić ślepe przestrzeganie prawa. W jego przypadku – do przelewu krwi. „My mamy Prawo, a według Prawa powinien on umrzeć” (J 19, 7) – też znamy ten typ religijności. Paweł był człowiekiem pobożnym, gorliwym, oddanym wyznawanej religii. Można nawet powiedzieć, że strzegł prawa jako świadek egzekucji Szczepana. Jakiś czas później w Liście do Galatów napisał, że niewola prawa może być bardziej zabójcza od niewoli grzechu, bo łatwiej człowieka wyzwolić z niewoli grzechu niż z niewoli prawa (por. Ga 5, 18). Łatwiej nawrócić grzesznika niż księdza. Chyba że ma się za grzesznika.

Gdyby św. Józef był ślepo posłuszny prawu, pozwoliłby na ukamienowanie Maryi oskarżonej o cudzołóstwo i historia zbawienia potoczyłaby się inaczej. Nie zrobił tego jednak. Z miłości do Maryi.


Tekst pochodzi z książki „Dzisiaj w Betlejem”; Wyd. Esprit 2021

Ks. Mirosław Tosza, założyciel wspólnoty Betlejem, na co dzień mieszka z najsłabszymi, biednymi i bezdomnymi. Wraz z nimi tworzy dom.

 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy