Nowy numer 22/2023 Archiwum

Chce się pomagać

Do franciszkańskiego sanktuarium Męczenników w Munyonyo w Ugandzie trafiły figura Chrystusa Miłosiernego i monumentalna monstrancja wykonane w pracowni artysty z Rzeszowa. Marcin Szczepaniak zaprojektował też wyposażenie wnętrza kościoła Chrystusa Króla, naprzeciw budynku parlamentu w Kampali.

Ważące ponad 250 kg tabernakulum, figura oraz odlana z brązu, zdobiona szkłem witrażowym (symbolizującym krew i wodę) monstrancja na podstawie z białego marmuru z Carrary zostały wysłane z Polski drogą morską w kwietniu zeszłego roku. W listopadzie dotarły do portu w kenijskiej Mombasie, skąd pozostało jeszcze 1200 km do Kampali, stolicy Ugandy.

– Zaczęło się od tego, że dwa lata temu przyjechał do mnie po relikwiarz o. Wojciech Ulman, nieznany mi wtedy misjonarz. Od słowa do słowa okazało się, że mają duże potrzeby. Powiedział: „To się nie może tak skończyć, musisz przylecieć” – opowiada artysta. Poleciał z żoną Urszulą, rzeźbiarką. – Okazało się, że w sąsiedniej parafii Chrystusa Króla też są potrzeby, a miejscowi architekci nie mają dużego pojęcia o sztuce sakralnej, wystroju kościołów. Projektowali tylko hotele.

Tabernakulum do kościoła pw. Chrystusa Króla w Kampali – wizyta przedstawicieli parafii w pracowni w Rzeszowie.   Tabernakulum do kościoła pw. Chrystusa Króla w Kampali – wizyta przedstawicieli parafii w pracowni w Rzeszowie.
Urszula Szczepaniak

Marcin Szczepaniak spotkał się z architektem i komitetem parafialnym. – Chcieli szybko, a to zajmuje kilka miesięcy – śmieje się. Przygotował projekt wnętrza, w tym ołtarz, który jest wykonywany na miejscu. Figura Chrystusa Króla odlana z żywicy, mozaika w prezbiterium oraz wspomniane już tabernakulum czekają na zainstalowanie.

Stereotypy

Podczas pobytu w Ugandzie Marcin z żoną poznali misje franciszkanów w Matudze i wiejskim Kakooge oraz sanktuarium w Munyonyo, wybudowane w europejskim stylu. Powstało przed wizytą Franciszka, w listopadzie 2015 r. – Panują tam duże kontrasty. Sanktuarium w dzielnicy ludzi zamożnych oraz szkoły i szpitale tam, gdzie ludzie biedni – zauważa. Przy sanktuarium są jeszcze plany wybudowania kaplicy wieczystej adoracji. Tam docelowo miałyby trafić figura Chrystusa Miłosiernego oraz monstrancja.

– W Ugandzie żywy jest też kult Bożego Miłosierdzia. Przed koronawirusem mieliśmy comiesięczne rekolekcje, na które regularnie przybywało do tysiąca ludzi. „Dzienniczek” s. Faustyny lokalni księża przetłumaczyli z angielskiego na język luganda – mówi o. Ulman, proboszcz sanktuarium.

Zarówno artysta, jak i misjonarz nie ukrywają, że piękne sanktuarium i okazałe wyposażenie wzbudzają zdziwienie niektórych gości z Europy czy USA. – To biedny kraj, a my tworzymy coś okazałego. Pytają: „Co wy tam robicie w tej biednej Afryce, po co wam w kościołach takie rzeczy?”. A przecież ludzie dla Boga chcą mieć coś pięknego. Tu wiara nie jest udawana – tłumaczy Marcin Szczepaniak.

– W myśleniu o Kościele w Afryce jest mnóstwo stereotypów. Skoro kościoły w Europie mogą być piękne, to dlaczego w Afryce nie mogą? W każdym istnieje naturalna potrzeba piękna. I ludzie są szczęśliwi, widząc, co tu się dzieje – wskazuje o. Ulman.

Monstrancja dla Munyonyo ma 2,60 m wysokości, ponad metr szerokości i kilka warstw promieni odlanych z brązu. Całość jest podświetlona. – Światło zawsze tworzy nastrój. Powinno być odpowiednio umieszczone, tak by oświetlać, a nie prześwietlać Hostię – opowiada M. Szczepaniak. Zwraca uwagę, że cała forma artystyczna musi być podporządkowana liturgii. – Są przepisy dotyczące ołtarza, tabernakulum, umiejscowienia ambony. Monstrancja ma być zrobiona z materiałów trwałych. Ma to być na tyle dostojny element, by było wiadomo, że Pan Jezus jest w centrum – podkreśla. Podstawowe zasady zawarte są w „Ogólnym wprowadzeniu do Mszału rzymskiego”. Marcin Szczepaniak odwołuje się też do książek „Symbolika i wystrój świątyni chrześcijańskiej” ks. Romana Walczaka oraz „Kościoły naszych czasów” ks. Henryka Nadrowskiego.

Chce się pomagać   Monstrancja we wnętrzu Sanktuarium Męczenników Ugandyjskich w Munyonyo – Uganda Wojciech Ulman OFMConv

Po partyzancku

Zaczęło się w latach sześćdziesiątych XX w. od prac wykonywanych w garażu przez dziadka Floriana. – W tym roku go pochowaliśmy. Do końca mi pomagał. Był nauczycielem w szkole samochodowej, znał się na obróbce różnych materiałów. Po raz pierwszy proboszcz w parafii w Zalesiu (dzielnica Rzeszowa) poprosił go o wykonanie tabernakulum. To było wyzwanie. Przerastało go, ale podjął je – opowiada. Później było odnowienie żyrandoli do kościoła. No i okazało się, że na sztukę sakralną jest zapotrzebowanie. – Kościoły powstawały wtedy „w kukurydzy”, w tajemnicy przed komunistami. Okazało się, że potrzeba tabernakulów, których nie można oficjalnie zamówić. I dziadek pracował tak po partyzancku. Potem ojciec się zaangażował. A ja jako chłopak dorastałem przy nich w warsztacie – wspomina.

Ukończył liceum plastyczne, następnie studia w Instytucie Sztuk Pięknych Uniwersytetu Rzeszowskiego, w pracowni rzeźby. Tę samą drogę edukacji plastycznej przeszła jego żona, którą poznał jeszcze w czasach szkolnych przy parafii, a dziś wspólnie prowadzą pracownię.

Potem było jeszcze Studium Konserwacji, Kształtowania Architektury i Aranżacji Wnętrz Sakralnych przy Papieskiej Akademii Teologicznej. – Zauważyłem, że jest potrzeba nie tyle tworzenia drobnych czy większych rzeczy, ile całościowego podejścia do wnętrz sakralnych, nowego spojrzenia na estetykę naszych świątyń. Zwłaszcza tych z lat 80. XX wieku, w których sacrum w wymiarze estetycznym czasem brakuje.

Często towarzyszyły mu pytania o rolę sztuki w życiu człowieka. – Mnie wymiar czysto estetyczny sztuki nigdy nie wystarczał. Czułem, że powinna ona służyć jakiemuś wyższemu celowi i że gdzieś to zagubiliśmy. Może jesteśmy na etapie poszukiwania nowej definicji sztuki. Sztuka sakralna ma swoje ograniczenia, ale może komuś pomóc na jego drodze do Pana Boga. Może ja jestem małym narzędziem w Jego rękach i mogę dać coś drugiemu człowiekowi, choć w minimalnym stopniu – zamyśla się.

Na ile praca nad dziełem sakralnym jest aktem wiary? – Wydaje mi się, że trzeba się starać – uśmiecha się artysta. – Jeśli ten akt twórczy nie jest jakąś formą łączności z Bogiem, to wszystko traci sens. Nie powiem jednak, że całą moją pracę wypełnia modlitwa, bo na co dzień zmagam się z prozaicznymi trudnościami technicznymi, planowaniem pracy, uzgodnieniami z innymi wykonawcami, montażem. Czasem trzeba być urzędnikiem, rzeźbiarzem i architektem naraz.

Zawsze inne

Stara się, aby każde dzieło było inne, niepowtarzalne. – Wykorzystuje się jednak pewne elementy, zbliżone motywy czy sprawdzone wzorce. Oczywiście można by pójść w seryjną produkcję, ale zatraciłby się charakter indywidualny. Dlatego jeśli każde wnętrze ma być niepowtarzalne, to i praca jest długotrwała. Sporo spotyka się w kościołach nawiązań historycznych, niekoniecznie udanych. Na przykład powtarzanie wzorców barokowych we współczesnym wnętrzu zwykle wygląda źle, choć może podoba się wielu ludziom. Ja myślę, że ważne, abyśmy zostawili coś po sobie, aby to było świadectwo wiary współczesnego pokolenia – ocenia.

Zwraca uwagę na polską geografię sztuki, swoiste miejsce na styku pomiędzy protestanckim Zachodem i prawosławnym Wschodem, na inne rozumienie symboli, zróżnicowaną potrzebę formy artystycznej, minimalizm lub bogactwo znaków. – A my pośrodku. Trzeba uniknąć kiczu, ale nie można też lekceważyć potrzeb ludzkich.

Papieska dłoń

Jako artysta wraz z żoną pracował już na kilku kontynentach. – Byliśmy w brazylijskich fawelach, w meksykańskich dzielnicach w USA. Teraz – kraje Afryki. Zobaczyliśmy, jak tam wygląda życie, poznawaliśmy Kościół misyjny, inne kultury i różne spojrzenie na świat. Widzieliśmy zaangażowanie kapłanów. Dla nas to niesamowite, że ten Kościół zupełnie inaczej wygląda w rzeczywistości, niż jest przedstawiany w mediach. Aż chce się pomagać! – mówi.

W Australii do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Melbourne Szczepaniakowie zaprojektowali m.in. chrzcielnicę z marmuru i brązu oraz tabernakulum w kształcie kuli ziemskiej. W Rio de Janeiro – kaplicę wieczystej adoracji, a potem wyposażenie całego wnętrza kościoła. Gdy odwiedzam pracownię artystów, akurat ściągają formę do odlewu figury Jana Pawła II. Marcin wspomina uścisk papieskiej dłoni, gdy jako młody chłopak uczestniczył w konsekracji rzeszowskiej katedry. Tym razem nad papieską dłonią pracuje Urszula. – Sama musiała sobie całą konstrukcję wyspawać, bo nikt lepiej tego nie zrobi – śmieje się Marcin. Zalali glinianą formę gipsem. Po ściągnięciu formy glina ląduje w wannie, by można było ją ponownie wykorzystać. – Przy większych formach jako materiał plastyczny do wykonania modelu stosujemy glinę, przy mniejszych plastelinę. To wszystko i tak trzeba odlać w twardszym materiale, co po pocięciu na kawałki posłuży w ostatniej fazie do wykonania odlewu w metalu – Marcin odsłania proces twórczy. Ostatnio z plasteliny wykonali model relikwiarza Frassatiego. – Z fajką, oczywiście. Fajka musi być – śmieje się. Są też modele przygotowane do odlania metodą na wosk tracony. – Każda praca jest podzielona na etapy. My tworzymy model, odlewnik – odlew, ślusarz – inne elementy. Robienie tabernakulum do parafii Chrystusa Króla w Kampali trwało na przykład pół roku. To zawsze wyzwanie. Trzeba wziąć pod uwagę specyfikę, różnice kulturowe. Musi być na tyle uniwersalne, aby do wszystkich przemawiało. A jeszcze kamieniarz, witrażysta... My koordynujemy całość.

Skąd czerpie inspiracje? – Wszystko ma znaczenie. Również to, że z żoną razem tworzymy i razem możemy się skrytykować. Są duże różnice między nami. Ale dzięki temu to spojrzenie może jest bardziej obiektywne – mówi. Urszula potwierdza. – Mamy całkiem skrajne podejścia do rzeźby. Marcin zmienia coś co chwilę, ja widzę dzieło od razu w całości. Dla mnie to sprawa matematyczna. Wszystko już wyliczone, w proporcjach, w przestrzeni.

Jak dochodzą do konsensusu? – Każdy ma swoje spojrzenie, ale chyba ostatecznie to żona ma zawsze rację – śmieje się Urszula. – Ciężko mi przyjąć jego krytykę, jestem uparta. Ale zawsze z miłością, aby nie urazić – dodaje.

Marcin przyznaje, że Urszula wprowadza więcej ruchu do jego twórczych założeń. – Zaangażowanie Uli jest godne podziwu, ale nasza praca jest niczym w porównaniu z tym poświęceniem, jakie widzieliśmy u naszych misjonarzy. Czasem tyloma niepotrzebnymi sprawami się zajmujemy. A to, co ważne, umyka. Mamy dużo przemyśleń po pobycie na misji – dodaje.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast