Płacz dzieci surogatek to jest wyrzut sumienia nas wszystkich.
Film o surogacji, czy raczej o jej skutkach, który jakiś czas temu obejrzało wielu z nas, jest wstrząsający. Można mieć jednak wrażenie, graniczące z pewnością, że po pierwsze: to jedynie wrażenie. I jak to wrażenie, impresja, jest chwilową emocją i znika. I po drugie – nic z tego nie wyniknie dla poprawy sytuacji.
Emocje zresztą, które film wywołał, wcale nie są jednoznaczne. Oczywiście, jednoznacznie i dość spójnym głosem żałujemy dzieci pozostawionych na pastwę losu przez surogatki. No bo przecież koronawirus i „odebrać ich” nowi rodzice nie mają jak. Więc rozdzierająco płaczą i potwornie cierpią w osamotnieniu. Ale już traktowanie ich sytuacji i w ogóle postrzeganie zjawiska surogacji bywa bardzo różne. I coraz więcej Polaków (nie mówiąc o innych nacjach) surogację... popiera. Argumenty pokrętne? „No bo to jedyna nadzieja na dziecko dla wielu par. Bo maluszek będzie miał potem cudowne życie. I w ogóle komu to przeszkadza?” I inne bzdety nie licujące z godnością człowieka. I dużego, i małego. W dodatku bez zadawania sobie wielu ważnych pytań: czy dziecko jest towarem? I... komu zostanie sprzedane...
Film pokazał dramat. Ale surogacja i bez takich scen jest dramatem. Zbrodnią na dziecku i kobiecie. I dlatego powinna być i w polskim prawie surowo zakazana. Obecnie takiego zapisu nie ma. A czy zjawisko naprawdę nie istnieje?
I tu dochodzimy do punktu drugiego. Właśnie kwestii prawnych. Pewnie można liczyć na zmiany w prawie innych państw. Ale raczej się przeliczymy. Mocno niestety należy wątpić, że film odmieni sytuację na Ukrainie czy w Indiach (tam jest światowe tragiczne centrum surogacji). Ale warto zacząć od siebie, od Polski. Właśnie jasno zapisując w prawie, że surogacja jest przestępstwem. To, że nie ma u nas „ferm dzieci”, nie oznacza, że surogacja nie istnieje!
Ponadto konieczna jest rzetelna wiedza i informowanie społeczeństwa o skutkach surogacji. Żeby koszmarna teza, jaka to fajna, alternatywna forma rodzicielstwa, nie stała się tezą dominującą. Bo jak to mówią: co w głowie, to i w sercu. A co w sercu, to i w działaniu.
Płacz dzieci surogatek to jest wyrzut sumienia nas wszystkich. Pytanie jednak, czy za kilkoma westchnieniami i łezką w oku przyjdzie realna pomoc i chociaż próby zatrzymania procederu, który już zdążył zadomowić się na świecie. Chociaż o dobru dziecka w żadnym wypadku nie może tu być mowy. •
Dziennikarz działu „Polska”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.
Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się