Dla wielu to jedyny możliwy dziś sposób przeżywania i manifestowania wiary – na polu walki, w bitewnym zgiełku. Skoro idzie atak na Kościół, trzeba go odeprzeć, wzniesioną nienawistnie dłoń odciąć, a złorzeczący język z powrotem do gardła wepchnąć. Po ludzku to zrozumiałe i nawet po części zgodne z logiką prawa do obrony tego, co najbardziej osobiste i najświętsze. Sęk w tym, że w tej logice kryje się pewna pułapka.
Nie mam wątpliwości, że Kościół coraz bardziej przypomina dziś samotną twierdzę pośród panującego wokół duchowego chaosu, moralnego relatywizmu i rozlewających się szeroką strugą rozmaitych ludzkich dramatów. Różne jednak mogą być oblicza tej samotności. Istnieją twierdze ponure, posępne i niedostępne, straszące pustką na tle mrocznego krajobrazu – twierdze, obok których przechodzi się pośpiesznie lub obojętnie, odwracając głowę w poszukiwaniu lepszych widoków. Bywają również i takie, które w samym środku martwej i złowrogiej okolicy przyciągają ciepłem bijącego z nich światła, napełniają otuchą i wlewają nadzieję; takie, których się wypatruje jak ocalenia i do których się wędruje, aby znaleźć życie. Jaką twierdzą będzie Kościół?
Podczytuję ostatnio Nowe paradoksy wielkiego francuskiego jezuity, kardynała Henriego de Lubaca i trafiam na takie słowa: „Bardzo to niebezpiecznie dla katolika być – jak to się dziś mówi – katolikiem wojującym. Bowiem – wyjąwszy zmagania życia wewnętrznego, kiedy to człowiek walczy sam ze sobą – w boju bardzo trudno jest kogoś nie zwalczać. A nie mniej trudno jest kogoś zwalczać nie uchybiwszy przy tym bezstronności, miłosierdziu, cierpliwości, pokorze, sprawiedliwości oraz innym cnotom, bez których, lub przynajmniej bez zabiegania o które nie jest się naprawdę katolikiem; a w każdym razie nie katolikiem prawdziwie »wojującym«”. Stałe uchybianie tym cnotom jest niczym innym, jak posługiwaniem się metodami wroga i w konsekwencji – mniej lub bardziej świadomym przechodzeniem na jego stronę. W tym właśnie kryje się pułapka.
Nie znaczy to, oczywiście, że o twierdzę Kościoła nie powinniśmy walczyć. Możemy jednak tak bardzo skupić się na jej obronie, jakby powodzenie i przetrwanie Kościoła zależało tylko od nas. Możemy więc wystawić straże i wypatrując wroga na zewnątrz, otoczyć się podwójnym murem, wzmocnić baszty, pogłębić fosy i podnieść w górę zwodzone mosty, aby żaden intruz z tego świata do środka się nie przedostał. Z takiej twierdzy prędzej czy później wyrzuca się wszystkich potencjalnych zdrajców, których za bardzo czuć światem – w końcu mogliby osłabić rycerskie morale i wpuścić do środka słodki zapach zepsucia. Kto pozostanie? Garstka wojów podejrzliwie lustrująca okolicę zza stalowych krat.
Jak zatem walczyć o twierdzę Kościoła? Przede wszystkim zgodnie z zaleceniami św. Pawła, który pisał: „Wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!»” (Rz 8, 14–15). „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia” (2Tm 1,7). Jaki z tego wniosek? Przede wszystkim taki, że katolik prawdziwie wojujący nie hoduje w sobie syndromu oblężonej twierdzy i nie przekuwa lęku w agresję zwróconą przeciw wszelkim faktycznym lub domniemanym zagrożeniom. Nie musi tego czynić, ponieważ wie, że prowadzi go Duch Boży – ten sam, który nie pozwoli upaść Kościołowi. Jeśli mamy więc w tym świecie, jako uczniowie Jezusa Chrystusa, faktycznie prowadzić jakąkolwiek walkę, to przede wszystkim taką, która najpierw zostanie wydana naszym wewnętrznym słabościom – pysze, głupocie, arogancji, dwulicowości, zakłamaniu. Tocząc z nimi bój, chronimy Kościół przed największym z możliwych zagrożeń. Owszem, mamy również prawo, a nawet obowiązek obrony naszych wartości, gdy są bezpardonowo atakowane. Ważne jednak, abyśmy nie zagubili proporcji. W końcu jako chrześcijanie najbardziej przekonujący dla świata byliśmy nie wtedy, gdy skutecznie zadawaliśmy bolesne ciosy, ale wtedy, gdy potrafiliśmy zło dobrem zwyciężać.
dr hab. prof. UŚ, filozof, członek Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP, politolog.
Od lat posługuje modlitwą i na wiele sposobów głosi Ewangelię. Autor książek, artykułów oraz audiobooków poświęconych filozofii i duchowości chrześcijańskiej. Współpracownik Radia eM, Gościa Niedzielnego. Członek Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Katowickiej i przewodniczący Komisji ds. świeckich II Synodu Archidiecezji Katowickiej. Znawca życia i duchowości św. Szarbela. Prywatnie mąż i ojciec.