O konspiracji, misji w obozie koncentracyjnym i o tym, jak Witold Pilecki uratował rodzinę przed śledztwem opowiada Andrzej Marek Ostrowski.
Jakub Jałowiczor: Jak Pan mówił do rotmistrza Pileckiego? Wujku?
Andrzej Marek Ostrowski: Wujku, tak. Miałem 1,5 roku, kiedy mój ojciec Edward w sierpniu 1939 r. został zmobilizowany i rozpoczął walki obronne w 5 Pułku Ułanów Zasławskich. W ostatniej bitwie pod Kockiem trafił do niewoli niemieckiej, w której przebywał ponad 5 lat. Wujek Witold nie mógł po zakończeniu walk powrócić do żony i dzieci będących w Sukurczach, gdyż dzieliła ich granica niemiecko-sowiecka. Miałem szczęście, że wujek podczas pobytów u nas zajmował się mną.
Kiedy Pan spotkał rotmistrza?
W październiku1939 r. wuj zakończył walki w kampanii wrześniowej wraz z pododdziałem kawalerii, jaki wyszkolił i sformował w Sukurczach. Po przybyciu do Warszawy zamieszkał u nas na Żoliborzu, przy al. Wojska Polskiego 40/7. Pod tym adresem na początku listopada spotykał się z mjr. Janem Włodarkiewiczem, Jerzym Maringem, Janem i Stanisławem Dangielami, Jerzym Skoczyńskim. Po całonocnych obradach utworzono organizację wojskową o nazwie Tajna Armia Polska.
Wielu ludzi myśli: rotmistrz dał się schwytać w łapance ulicznej, ale to wersja, którą on sam przedstawiał bezpiece po wojnie. Naprawdę było inaczej.
Tak, dał się dobrowolnie aresztować i wyprowadzić z naszego mieszkania, aby dostać się w to miejsce, gdzie wcześniej Niemcy uwięzili oficerów z zarządu TAP. Jego zadaniem było rozpoznać to miejsce, jakim był obóz w Auschwitz. Wuj był doświadczonym konspiratorem i wywiadowcą wojskowym. 19 września 1940 r. wcześnie rano przybiegł do naszego mieszkania dozorca, zaprzysiężony w TAP Jan Kiliański, z informacją, że Niemcy zabierają mężczyzn z domów oficerskich na Żoliborzu, i zaproponował możliwość ukrycia się w bezpiecznej skrytce w kotłowni. Wuj odmówił. Wkrótce pojawili się Niemcy. Zapytali mamę, czy są jacyś mężczyźni w tym mieszkaniu. Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy wuj wyszedł z pokoju i zapytał, o co chodzi. Kazali mu wyjść, a żegnając się z moją mamą, szepnął: „Przekaż, że wykonuję rozkaz”.