Jak rozmawiać z chorym, zwłaszcza tym, u którego nie widać szans na wyzdrowienie? W jaki sposób towarzyszyć mu, by niewłaściwym słowem czy gestem nie zranić, nie pogorszyć jeszcze sytuacji?
Niejeden z nas stawiał sobie te pytania albo… przed nimi uciekał. Bywa nawet, że lęk czy opór przed spotkaniem z ciężko chorą osobą prowadzi do całkowitego zaniechania kontaktu z kimś, kto potrzebuje wsparcia. W poruszającej książce Romy Ligockiej „Jeden dobry dzień”, będącej bardzo osobistym zapisem towarzyszenia przyjacielowi w zmaganiu z chorobą, autorka tak opisuje reakcję najbliższego otoczenia na wiadomość o nowotworze: „Nagle wokół niego jest mniej przyjaciół. On już nie bardzo się do nich garnie, a oni nie wiedzą, jak z nim rozmawiać. Bo jak się rozmawia ze skazanym?
– Źle wyglądasz – usłyszy. – Trzymaj się, będzie dobrze. – Te wszystkie banały.
– Pan Bóg doświadcza – usłyszy na schodach w swoim domu, zanim za mówiącym zamkną się drzwi windy.
– Źle wyglądasz, bracie, źle z tobą – mówią, bo tak myślą. Ci sami, którzy zawsze chętnie pomagają, coś załatwią, podwiozą, ale nagle nie wiedzą, co powiedzieć.
– Czy ty widzisz, jak bardzo schudłeś? – pyta inny z troską i żegna się szybko – znika w drzwiach pobliskich delikatesów… A potem jeszcze tego dnia wykrzykuje to samo prawie z płaczem zaproszona przez niego na kawę stara znajoma. Po co oni to mówią?
Opowiada mi to wieczorem przez telefon i słyszę w jego głosie złość i jakby tłumiony szloch”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się