Gdy człowiek myśli o wegetacji, Bóg zapowiada życie.
Fatalnie działo się w królestwie Judy za czasów Achaza. Imię króla znaczyło „Jahwe ujął” [za rękę], on jednak z prawem Boga się nie liczył. Choć płynęła w nim krew Dawida, kłaniał się bożkom i nawet własnego syna spalił w ofierze Molochowi. „Na modłę ohydnych grzechów pogan” – zauważa ze zgrozą autor biblijny.
Kiedy Judzie zagroziły państwa sąsiednie, Achaz zwrócił się o pomoc do władcy Asyrii. „Jestem twoim sługą i twoim synem. Przyjdź i wybaw mnie z ręki króla Aramu i z ręki króla izraelskiego, którzy stanęli przeciwko mnie” – skamlał. Prośbę poparł kosztownościami zrabowanymi ze świątyni jerozolimskiej. Zanim jednak otrzymał odpowiedź, Bóg znów wyciągnął do niego rękę. Przed królem stanął Izajasz. „Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze!” – zabrzmiały słowa proroka.
„Nie będę wystawiał Pana na próbę” – kryguje się władca, ale nie dlatego, że taki skromny. Najwyraźniej woli zaufać królowi Asyrii niż Bogu.
A jednak mimo jego zdrad i niewierności Bóg pozostał wierny. Obiecał, że z domu Dawida wyjdzie Mesjasz, i obietnicy dotrzymał. I oto Izajasz wypowiada nad niegodnym Achazem słowa, które brzmieć będą przez wszystkie wieki: „Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel” (Iz 7,14). Bezpośrednio dla Achaza oznaczało to zapowiedź urodzenia syna Ezechiasza, choć nie miał pojęcia, że słowa te przepowiadały łaskę znacznie większą, taką, jakiej on nie mógł sobie nawet wyobrazić. Bo jak mógłby przypuszczać, że naprawdę Dziewica urodzi Mesjasza, Syna poczętego bez udziału mężczyzny. Jak mógłby pojąć, że ten Syn to sam Bóg, który przyjmując ludzkie ciało, dokona tego, czego żaden inny człowiek nie zdołałby uczynić: odkupi ludzkość i otworzy jej niebo.