Nowy numer 39/2023 Archiwum

Odyseja bardzo kosmiczna

Grecka wędrówka zatoczyła koło. Do władzy wróciła partia, która ponosi część odpowiedzialności za gigantyczny kryzys i zapaść kraju. Odchodzi partia, która zaczęła kraj z zapaści wyciągać.

To oczywiście jeden wielki paradoks. Syriza, czyli Koalicja Radykalnej Lewicy, która rządziła Grecją od 2015 r., już dawno przestała być tym, na co wskazywałaby jej nazwa. Aleksis Tsipras, lider partii i do niedawna premier Grecji, wprawdzie nie dał się złamać w kwestii ubioru, i długo nie zakładał krawata nawet na spotkania przywódców unijnych, ale już w przypadku programów naprawczych, narzucanych przez wierzycieli i międzynarodowe instytucje, musiał ulec presji i pożegnać się ze skrajnie lewicowymi postulatami, z którymi doszedł do władzy. Efekt jest taki, że dzięki radykalnym cięciom i wprowadzeniu rygoru w budżecie Grecja zaczęła powoli wychodzić z całkowitej zapaści. I gdy Tsipras mógł ogłosić, że udało się rozwiązać problem zadłużenia, po raz pierwszy założył krawat. Polityk został zmuszony do realizacji nie swojego programu, by posprzątać po kryzysie, którego nie wywołał. Przynajmniej w sensie politycznym – to nie jego partia doprowadziła kraj na skraj bankructwa – bo w sensie ogólnym za kryzys odpowiedzialni są wszyscy Grecy, którzy przywykli do życia ponad stan. Odpowiedzialny za stworzenie ku temu warunków jest przede wszystkim rządzący przez wiele kadencji centrolewicowy Panhelleński Ruch Socjalistyczny (PASOK), ale współodpowiedzialność ponosi druga wielka partia, która co kilka kadencji przejmowała władzę od socjalistów, czyli centroprawicowa Nowa Demokracja. To ona w lipcowych przyspieszonych wyborach zdobyła samodzielną większość, spychając Syrizę Tsiprasa do opozycji.

Monopoliści

Przez całe dekady scena polityczna Hellenów była dzielona niemal na pół między PASOK a Nową Demokrację. Praktycznie do 2009 r. obie partie zgarniały w wyborach w sumie od 80 do nawet 95 proc. miejsc w parlamencie. Na taki stan rzeczy pozwalała specyficzna ordynacja wyborcza, która premiuje zwycięzcę wyborów dodatkowymi 50 mandatami, co przy 300-osobowej izbie jest liczbą znaczącą. I tym razem Nowa Demokracja, choć uzyskała niespełna 40 proc. głosów, w parlamencie ma aż 158 posłów, także dzięki tej 50-mandatowej premii, i może rządić bez zawierania koalicji. Trwający ponad 30 lat dwupartyjny układ został przełamany wówczas, gdy nie dało się już udawać, że Grecja nie znajduje się na granicy bankructwa. Wtedy w siłę urosły z jednej strony ugrupowania skrajnie lewicowe i komunistyczne, a z drugiej skrajnie prawicowe. Tym drugim jednak nie udało się zdobyć większości parlamentarnej. Udało się to skrajnie lewicowej Syrizie, która jednak do stycznia tego roku rządziła w koalicji z nacjonalistyczną formacją Niezależnych Greków.

Przepis na kryzys

Rosnące od 2009 r. poparcie dla skrajnej lewicy było o tyle irracjonalne, że to właśnie rządy socjalistów doprowadziły w dużej mierze do zapaści. Licząc od lat 80., a zwłaszcza 90. XX wieku, gdy PASOK rządził nawet trzy kadencje pod rząd, można wymieniać całą listę tradycyjnych grzechów socjalistycznej utopii, wymieszanej z grecką tendencją do zabawy mimo coraz bardziej dostrzegalnego pożaru. To przede wszystkim wydawanie zbyt dużych środków na konsumpcję, a przy tym beztroskie powiększanie deficytu w finansach publicznych, powiększanie ponad potrzeby administracji publicznej, irracjonalne podwyżki dla urzędników, a następnie podwyższanie podatków i w efekcie spowolnienie wzrostu gospodarczego. Podręcznikowy przepis na kryzys. Nowa Demokracja, gdy udawało jej się przejąć władzę od socjalistów, nie miała determinacji, by radykalnie przeciąć ten samobójczy bieg w przepaść. Z prostego powodu: radykalne ruchy, które mogłyby uzdrowić gospodarkę, oznaczałyby niewybieralność w kolejnych wyborach. Kluczowe dla pogłębienia kryzysu było objęcie przez PASOK władzy w 1993 r. i utrzymanie jej aż do 2004 r. Nowa Demokracja przejęła potem stery na 5 lat, po czym zwyciężyli znowu socjaliści – wtedy kryzys stał się faktem. Trudno powiedzieć, kto po kim bardziej sprzątał – centroprawica po centrolewicy czy odwrotnie. Wizerunkowo stracili jedni i drudzy. Socjaliści jako pierwsi zostali zmuszeni do wprowadzenia radykalnych cięć z powodu przyjęcia pomocy od instytucji międzynarodowych. W 2012 r. wybory wygrała Nowa Demokracja i to ona wzięła na siebie główny ciężar pogłębiającego się kryzysu. Zapłaciła za to w 2015 r., tracąc władzę na rzecz komunizującej wówczas Syrizy Tsiprasa.

Na kolanach

Centroprawica odzyskuje teraz władzę pod rządami obiecującego polityka. Kyriakos Micotakis obiecuje obniżenie podatków i ściągnięcie w ciągu paru lat zagranicznych inwestycji o wartości nawet 100 mld euro. Paradoks tej sytuacji polega jednak na tym, że może sobie pozwolić na takie obietnice, bo najgorszą robotę wykonał już za niego polityk, którego nikt w Europie o to nie podejrzewał. Co więcej, gdy w 2015 r. Tsipras rozpisał referendum dotyczące przyjęcia kolejnych twardych warunków narzuconych Grecji przez wierzycieli, sam zaangażował się mocno w kampanię mającą przekonać Greków do głosowania na NIE (gr. OXI). Śledziłem wówczas w Atenach całą sytuację, brałem udział w demonstracjach, także tych, na których płomienne przemówienia wygłaszał Tsipras. I nic nie wskazywało na to, że lider Syrizy może dokonać wolty: udało mu się przekonać Greków do głosowania przeciw warunkom stawianym przez UE i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Tyle tylko, że zaledwie tydzień po zwycięskim referendum premier Tsipras zgodził się na warunki… jeszcze trudniejsze do zaakceptowania przez społeczeństwo niż te poddane głosowaniu. Wcześniej nie było na przykład mowy o przejęciu w zastaw majątku narodowego. Po referendum wierzyciele wymusili takie rozwiązanie. Po raz pierwszy kraj członkowski UE i należący do strefy euro został przyciśnięty tak bardzo do ściany, że musiał de facto oddać się niemal całkowicie do dyspozycji międzynarodowych instytucji.

Zgubne euro

Jeśli Nowa Demokracja jest współodpowiedzialna za kryzys i konieczność padnięcia na kolana przed wierzycielami, to wynika to paradoksalnie z jej największych… zalet. Zaletą bowiem był jej konsekwentny proeuropejski program – to ND miała zawsze najbardziej racjonalne uzasadnienie integracji europejskiej: nie tylko wzmocnienie polityczne i gospodarcze, ale też dotyczące bezpieczeństwa. Tyle tylko, że ta proeuropejskość z czasem stała się mniej racjonalna, gdy Grecja zaczęła dążyć do wejścia do strefy euro. Wspólna waluta miała być zwornikiem jeszcze bardziej integrującym kraje unijne, ale każdy uczciwy ekonomista wie, że wspólna waluta dla gospodarek o całkowicie różnych prędkościach jest na dłuższą metę zabójcza. W przypadku Grecji okazało się to modelowe. Winą kolejnych greckich rządów było fałszowanie danych dotyczących wysokości deficytu, inflacji i wysokości zadłużenia publicznego, aby spełnić kryteria członkostwa w strefie euro. Przyjęcie Grecji do tej strefy spowodowało jeszcze większy rozpęd lawiny marnotrawienia pieniędzy i życia ponad stan. Z unijnych środków rząd finansował irracjonalne podwyżki w strefie budżetowej, a międzynarodowe banki, ulegając złudzeniu, że Grecja jest wiarygodna, udzielały masowo pożyczek Grekom, którzy brali kredyty na potęgę. Zadziałał mechanizm, który jest najbardziej zgubny w przypadku wspólnej waluty: przekonanie, że znalezienie się w takim gronie gwarantuje stabilność kraju i potwierdza jego wiarygodności. Gdy wyszły na jaw faktyczne liczby i stan zadłużenia Grecji, poziom inflacji i wysokość deficytu, było już za późno i konieczne stały się kroki radykalne, które ostatecznie wprowadził w życie polityk, który z rewolucjonisty nagle musiał stać się liberałem. Oczywiście resztki „lewicowej wrażliwości” nie pozwoliły Tsiprasowi na zrobienie kolejnych kroków i przeprowadzenie m.in. prywatyzacji, która jest konieczna, jeśli Grecja ma stanąć na nogi. Na to wydaje się gotowy nowy premier z Nowej Demokracji. Jego partia wygrała jednak głównie dlatego, że duża liczba obywateli ma za złe Tsiprasowi dogadanie się z Macedonią Północną co do nazwy tego państwa (wielu Greków uważa to za zdradę i otwarcie sąsiadowi drogi do roszczeń wobec historycznego greckiego regionu Macedonia). Micotakis wprawdzie deklarował, że jest przeciwny zawartej umowie, jednak nikt nie podejrzewa, że będzie gotowy ją zerwać. Najpewniej i on będzie musiał odpuścić na tym polu, tak jak jego poprzednik musiał porzucić swoje skrajnie lewicowe poglądy. Grecję czekają jeszcze długie lata wychodzenia z zapaści. Ale pierwsze kroki zostały już poczynione. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Quantcast