O polityce odnowy miast mówi dr Wojciech Jarczewski, dyrektor Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
Maciej Kalbarczyk: Czym właściwie jest rewitalizacja?
Dr Wojciech Jarczewski: To przywrócenie miastu – a najczęściej pewnym dzielnicom – życia, tchnienie nowego ducha rozwojowego. Celem działań prowadzonych w ramach rewitalizacji powinno być wyciągnięcie danego obszaru z kryzysu. W Polsce to dotychczas głównie sposób na poprawę estetyki i jakości przestrzeni publicznej. Do tego dochodzą drobne działania w zakresie poprawy funkcji społecznych: gdzieś powstanie komenda policji, gdzieś nowe rondo czy dom samotnej matki. W praktyce rewitalizacją nazywa się często to, co jest finansowane ze środków pomocowych UE przeznaczonych na rewitalizację. Zakładając pewien poziom uogólnienia: w naszym kraju rewitalizacja to proces dystrybucji funduszy unijnych w porozumieniu z lokalną społecznością. Zdecydowaną większość pozyskanych w ten sposób pieniędzy zainwestowano w odnowę centrów miast.
Czy to źle?
Wręcz przeciwnie! Ludzie potrzebują wizytówki, symbolu swojego miasta, z którym mogą się utożsamiać. Trudno wyobrazić sobie np. Kraków bez Starego Miasta, z Wawelem wewnątrz Plant. Trzeba jednak powiedzieć uczciwie: nie da się kompleksowo odnowić miasta za 10, 20 czy nawet 30 mln zł. A mniej więcej takie pieniądze, w najlepszym wypadku, może uzyskać średnie miasto na rewitalizację z funduszy UE. Nawet jeżeli z własnych środków dołoży drugie tyle i jeszcze podwoi tę kwotę, sięgając po inne fundusze, to ciągle nie wystarczy, aby zasadniczo zmienić obraz miasta czy nawet jakiejś dzielnicy. Te pieniądze można wykorzystać na remont głównego placu i kilku kamienic, ale nie wystarczą już one na rozwój mieszkalnictwa i kompleksową odnowę zasobu komunalnego gminy. Do tej pory z możliwości utworzenia specjalnych stref rewitalizacji, pozwalających na poprawę sytuacji mieszkaniowej ludzi, skorzystało tylko 7 gmin. A do sporządzenia miejscowych planów rewitalizacji przystąpiły zaledwie dwie. Obydwa te pożyteczne narzędzia wprowadziła ustawa o rewitalizacji z 2015 r. Problem polega na tym, że nie dała ona gminom dodatkowych instrumentów finansowych.
A jak proces rewitalizacji przebiega w państwach zachodnich?
Tam rewitalizację realizowano w latach 60. ub. wieku. Na Zachodzie procesy kompleksowej odnowy miast realizuje się w ramach tzw. urban regeneration. Choć czasami ten termin jest na polski tłumaczony jako rewitalizacja, jest on znacznie bardziej pojemny. Dobrym przykładem, jak to robić, są Niemcy. W danym mieście po przyjęciu programu odnowy jego fragmentu rozpoczyna się działania na konkretnym obszarze. Właściciele położonych tam nieruchomości mogą albo pokryć część kosztów odnowy, albo ich mieszkania są wystawiane na sprzedaż i otrzymują za nie rekompensaty. W ten sposób są przymuszani do partnerstwa publiczno-prywatnego, które w Polsce praktycznie nie istnieje. U nas właściciel mieszkania w kamienicy spokojnie czeka, aż miasto wyremontuje za niego elewację, a przynajmniej okoliczny deptak i park ze środków na rewitalizację, a później wartość jego lokalu wzrasta. Kolejna rzecz to zupełnie inna skala wydawanych środków. Kompletna rewitalizacja i włączenie do Hamburga zajmującej 140 ha wyspy HafenCity kosztowało kilkanaście mld euro. Tylko niespełna połowa tej kwoty pochodziła ze środków publicznych, reszta z inwestycji prywatnych. Tymczasem w Polsce mamy marzenie, aby na rewitalizację wszystkich miast (i części wsi) wydać 20 mld zł w ciągu 7 lat. To bardzo małe środki. Myślę, że lokalne władze potrafią dobrze je zagospodarować. Warto byłoby jednak pomyśleć o włączeniu do tego procesu prywatnych inwestorów.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się