Najlepszym sposobem pocieszenia drugiego człowieka jest nauczyć go kochać Boga.
Słowa te zapisał niezawodny Tomasz Merton towarzyszący mi na wakacyjnych szlakach. Jedno zdanie, które potrafi zatrzymać na długie godziny rozmyślań. Taki właśnie jest Merton. I tak, wakacje można spędzać również w ten sposób: czytając. Wierzę, że wielu jest wśród Was, drodzy Czytelnicy, takich, którzy o tym nie zapominają.
Agata Puścikowska wysłała mi własnoręcznie zrobioną fotografię. Uwieczniła na niej miejsce dystrybucji naszego tygodnika w jednej z polskich parafii. Rzuca się w oczy napis: „Jak codzienny chleb na stole, tak prasa katolicka w twoim domu”. Odważne, nie powiem, bardzo pocieszające w czasach, w których wielu wróży prasie (nie tylko katolickiej) klęskę, a ogólny spadek czytelnictwa budzi obawy. Porównanie z codziennym chlebem bardzo mi się spodobało. W końcu jesteś tym, co jesz, jak mówią współczesne poradniki. A ja dodam: i tym, co czytasz. W wakacje dobrze jest porozmawiać o czytaniu właśnie. Bo można spędzać urlop w różnoraki sposób. Wielu kojarzy się on z niedostępnym na co dzień leniuchowaniem, czyli nicnierobieniem. Inni korzystają z okazji do podróżowania, jeszcze inni do uprawiania ogródka. Zastanawia mnie, ilu wśród nas jest jeszcze takich, którzy wykorzystują go, żeby przeczytać to wszystko, na co poza wakacjami nie ma czasu. A wśród nich: ilu jest takich, którzy poświęcają czas lekturze wartościowej.
Wracam do cytatu z Tomasza Mertona. Najlepszym sposobem pocieszenia człowieka jest nauczyć go kochać Boga... Bardzo byśmy chcieli w ten sposób pocieszać, więc numer, który oddajemy Ci, drogi Czytelniku, do rąk, zawiera całkiem konkretną lekcję kochania Pana Boga. Dokładnie rzecz ujmując: lekcję modlitwy. Jeszcze dokładniej: co robić, by poradzić sobie (albo nie poradzić, tylko się pogodzić) z rozproszeniami podczas modlitwy. No cóż. Nasze życie faktycznie jest jak ten blat stołu wypełniony milionami karteczek z zapisanymi zadaniami do wykonania na każdy dzień. Spod tych stosów karteczek, obowiązków, zobowiązań i pragnień patrzą na życie nasze rozbiegane oczy, gdzie i co jeszcze by zrobić, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik (w wakacje warto też pomyśleć o tym, czy aby na pewno wszystko, czym się przejmuję, na to zasługuje). Kiedy więc to rozbiegane spojrzenie usiłuje skupić się na jednym miejscu, a mianowicie na twarzy Boga, z którym usiłuje się porozmawiać, całość może nabrać dramatycznego wymiaru. Tak, rozproszenia w czasie modlitwy to przekleństwo, z którym ludzie walczą od zawsze i nigdy sobie nie poradzą. Nic dziwnego. Jak napisał Marcin Jakimowicz (s. 24) – wyobraźnia, którą Teresa z Ávila nazywała „wariatką domową”, szaleje. A my, odkładając pilota i usiłując zamienić świat telewizyjnych emocji w kwadrans z Panem Bogiem, doświadczamy frustracji. Nie może być inaczej, skoro bombardowani jesteśmy tak wieloma bodźcami pochodzącymi zewsząd. Ja jednak, wracając do sfotografowanego napisu o katolickiej prasie i chlebie na stole, powiem tak: jesteś znerwicowany? Poczytaj, zamiast gapić się w telewizor. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się