U progu kampanii włoskiej gen. Władysław Anders mówił w radiowej audycji do rodaków w kraju: „Nie dopuszczamy myśli, ażeby jakikolwiek wróg mógł nam zabrać choćby drobną część ziemi polskiej”.
U progu kampanii włoskiej gen. Władysław Anders mówił w radiowej audycji do rodaków w kraju: „Nie dopuszczamy myśli, ażeby jakikolwiek wróg mógł nam zabrać choćby drobną część ziemi polskiej”.
Rankiem 18 maja 1944 r. na gruzach opactwa na Monte Cassino zatrzepotała biało-czerwona flaga, a w południe plutonowy Emil Czech odegrał na trąbce hejnał mariacki. Okupione hektolitrami krwi zwycięstwo 2. Korpusu Polskiego nie zmieniło jednak tragicznego położenia Rzeczypospolitej, którą kilka miesięcy wcześniej alianci sprzedali Sowietom.
Los Polski został przesądzony na przełomie listopada i grudnia 1943 r., w trakcie konferencji przywódców światowych mocarstw w Teheranie. Zanim Józef Stalin zdążył zmarszczyć brwi, Winston Churchill oświadczył, że z powodu Lwowa „serce mu nie pęknie”, a Franklin Delano Roosevelt, który liczył na głosy Polonii amerykańskiej w kolejnych wyborach, prosił jedynie o utajnienie wspólnych postanowień. Dopiero z przemówienia Lwa Albionu, wygłoszonego w Izbie Gmin 22 lutego 1944 r., opinia publiczna dowiedziała się, że Polska zostanie „wyzwolona” przez Armię Czerwoną, a jej wschodnią granicą będzie linia Curzona. Nie okazując zażenowania, Churchill „przypomniał”, że Wielka Brytania nigdy nie gwarantowała Rzeczypospolitej „żadnej szczegółowej linii granicznej”, i obiecał Polakom „odszkodowanie kosztem Niemiec zarówno na północy, jak i na zachodzie”. Na koniec podkreślił, że nie odczuwa, aby sowieckie roszczenia terytorialne „wykraczały poza to, co rozsądne lub sprawiedliwe”.
Jak wspominał gen. Władysław Anders, przemówienie Churchilla „wywołało przygnębienie wśród żołnierzy, tym silniejsze, że większa część miała swoje rodziny i domy na wschód od tej linii”. W 2. Korpusie Polskim wierzono jednak, że ustalenia polityczne mogą jeszcze ulec zmianie. Postawa przywódców mocarstw zachodnich, którzy na oczach całego świata podeptali zobowiązania wobec Polski i podarli Kartę Atlantycką, była tak absurdalna, że wydawała się nierzeczywista. Poza tym wciąż trwała wojna, której wynik nie był przesądzony. U progu kampanii włoskiej gen. Anders mówił w radiowej audycji do rodaków w kraju: „Idziemy śladem legionów Dąbrowskiego. Wiele mamy już poza sobą i wiele goryczy może nas jeszcze spotkać po drodze. Będziemy się bili nieustępliwie z Niemcami, bo wiemy wszyscy, że bez pobicia Niemców nie będzie Polski. Nie dopuszczamy myśli, ażeby jakikolwiek wróg mógł nam zabrać choćby drobną część ziemi polskiej”.
Były też inne czynniki mobilizujące: żądza zemsty na Niemcach za zbrodnie dokonane na ludności cywilnej, w tym na rodzinach żołnierzy, pragnienie przezwyciężenia klęski wrześniowej, ambicja podrażniona sowieckimi oskarżeniami o bierność. Wszystko to sprawiło, że podkomendni gen. Andersa walczyli jak natchnieni. Tarcza krzyżowców, nadana im jako odznaka specjalna po zdobyciu Monte Cassino, doskonale wyrażała cnoty 2. Korpusu: wiarę, rycerskość, poczucie misji.
Po konferencji w Teheranie alianci zachodni nie zrobili już nic dla ratowania polskiej niepodległości. Zabiegali wyłącznie o to, żeby Polacy zgodzili się na sowiecką okupację. Wieczorem 12 lutego 1945 r. ogłoszono wspólny komunikat „wielkiej trójki” po konferencji w Jałcie. Churchill, Roosevelt i Stalin ostatecznie uznawali w nim linię Curzona za wschodnią granicę Polski i zapowiadali utworzenie Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Tym samym Wielka Brytania i USA przyznawały Sowietom prawo do zachowania ziem zagarniętych we wrześniu 1939 r., wyrażały zgodę na sowietyzację reszty kraju i przekreślały współpracę z rządem RP na uchodźstwie.
Niecałą dobę po upublicznieniu tych ustaleń gen. Anders meldował prezydentowi Władysławowi Raczkiewiczowi, że „2. Korpus nie może uznać jednostronnej decyzji, oddającej Polskę i naród polski na łup bolszewikom”. I kończył depeszę informacją: „Zwróciłem się do władz sojuszniczych o wycofanie oddziałów Korpusu z odcinków bojowych. Nie mam sumienia żądać w obecnej chwili od żołnierza ofiary krwi”. Tydzień później zdobywca Monte Cassino spotkał się w Londynie z Churchillem. Na wywód polskiego generała o konsekwencjach Jałty Lew Albionu odpowiedział gwałtownie: „Wy sami jesteście temu winni. Już od dawna namawiałem was do załatwienia sprawy granic z Rosją Sowiecką i oddania jej ziem na wschód od linii Curzona. Gdybyście mnie posłuchali, dzisiaj cała sprawa wyglądałaby inaczej. Myśmy wschodnich granic Polski nigdy nie gwarantowali. Mamy dziś dosyć wojska i waszej pomocy nie potrzebujemy. Może pan swoje dywizje zabrać. Obejdziemy się bez nich”.
Składając hołd bohaterom spod Monte Cassino, warto pamiętać o tych haniebnych słowach brytyjskiego premiera. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się