Dużo dzisiaj się krzyczy. Pokuszę się o stwierdzenie, że krzykiem usiłuje się załatwiać wszystko.
Przodują w tym politycy i media, zwłaszcza społecznościowe. Nie od dzisiaj wiadomo, że nagłówek napisany na czerwono, wielkimi literami i opatrzony wykrzyknikiem, sprzeda tytuł o wiele lepiej niż nagłówek czarny, bez wykrzyknika i dodatków. Krzykiem przyciąga się uwagę innych, a o tę uwagę wszyscy dzisiaj muszą walczyć o wiele intensywniej niż kiedyś. A mnie to męczy. Bo cokolwiek się stanie, to zaraz z którejś strony ktoś zaczyna krzyczeć. Biskup ogłasza, że na pół roku wycofuje się z życia publicznego w klasztorne mury – zaczynają krzyczeć co aktywniejsi katoliccy publicyści. Na tych krzyczą z kolei inni, jeszcze bardziej katoliccy. Na wszystkich razem krzyczą publicyści z wszystkich innych stron. I tak się to toczy. Mało kto ma świadomość, że konstruktywne działanie ma miejsce w spokoju, w dyskusji twórczej, a nie przekrzyczanej, w otwartości na wzajemne argumenty. Mało kto… A jednak…
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.